Telefon
- "Paweł, dawaj! U Koziejów się pali!". Tyle usłyszałem w telefonie od kuzyna Eweliny. Nawet nie wiem, czy się rozłączyłem. Wskoczyłem w pierwsze buty, które miałem pod ręką, to były gumofilce. Wybiegłem z domu. Brat był w garażu, krzyknąłem "jedziemy!". Pośpiech był taki, że jak podjeżdżaliśmy na miejsce, to wyskoczyłem z jadącego samochodu. Pod domem Eweliny byliśmy na kilka minut przed strażakami. Jak jechaliśmy na miejsce, to dopiero wyła ich syrena - wspomina Paweł Gawron.
Wieczór jak co dzień
Kilkadziesiąt minut wcześniej Ewelina Koziej powoli szykowała się do spania. To był jeden z normalnych, zimowych wieczorów. Była środa, 3 stycznia, tuż przed godziną 20. Niewielki parterowy drewniany domek niedaleko szkoły w Samoklęskach w gminie Kamionka (pow. lubartowski). Otynkowany, z szarą elewacją i drewnianą sienią.
- Położyłam się w swoim pokoju przed telewizorem. I zasnęłam - wspomina Ewelina Koziej.
Nie miała pojęcia, że w łazience już zaczyna się tlić ogień. Jak wskazuje pokrzywdzona, strażacy wstępnie stwierdzili, że doszło tam do zwarcia instalacji elektrycznej. Po chwili jej pokój był już wypełniony dymem.
Tymczasem w drugiej części domu szalały płomienie. Szczęście w tym nieszczęściu polegało na tym, że płomienie objęły tak dużą część budynku, iż były widoczne z zewnątrz.
WIĘCEJ W AKTUALNYM WYDANIU GAZETY "WSPÓLNOTA", DOSTĘPNYM OD 16 STYCZNIA W PUNKTACH SPRZEDAŻY ORAZ NA E-PRASA.PL
Komentarze (0)