W piątkowy wieczór na spotkanie autorskie z wnuczką Profesora Laurą Barszczewicz zaprosiła Miejska Biblioteka Publiczna. W szerokim gremium, w którym znaleźli się nie tylko członkowie rodziny, ale też koleżanki i koledzy z pracy śp. Profesora, jego wychowankowie, rozmawiano o zawiłych losach bohatera, który swą konspiracyjną działalność przez długie dekady musiał ukrywać. Książka ukazała się w 8 rocznicę śmierci.
Publikacja, proza dokumentalna, jak ją określiła polonistka i wielka miłośniczka historii, Lidia Zielonka przybliża losy Żołnierza Armii Krajowej, który w czasie II wojny światowej zostaje wtyczką w gestapo, swą bohaterską postawą przyczynia się do oczyszczenia terenów podkarpackich z konfidentów i zdrajców. Po 8 – miesięcznym pobycie w gestapo, zdekonspirowany, wraca do podziemia, po wojnie, zawiłe ścieżki i ucieczka prowadzi go do Radzynia, gdzie osiada już na dobre. Zostaje budowniczym radzyńskiego liceum, przez 30 lat pracuje jako pedagog. Wspominany do dziś jako wyjątkowy przykład profesora, znanego z humoru, ciepła, temperamentu i kreatywności. O tym dzisiaj mówił m. in. Andrzej Kotyła, jego dawny uczeń.
Laura Barszczewicz zapytana przez Adama Świcia o to, jak książka powstawała, przyznała, że na początku nie było to łatwe zadanie:- Ale przyszły wspomnienia. Jego słowa, powiedzonka. Miałam niedomknięte szufladki w swojej głowie, z których nagle zaczęły wyskakiwać zdania, wspomnienia, np. jak odpytywał mnie z niemieckiego. Był zawsze pierwsza osobą, do której biegłam z wypracowaniami, ze sprawami szkolnymi. Nie był typem wesołka, był raczej szorstki, ale zawsze okazywał wsparcie. Można było na niego liczyć. Kiedy napisałam coś o Dziadku i przesyłałam to swojemu Tacie, żeby spojrzał, on mówił: - No Rudek jak żywy…! To był dla mnie dowód, że to się udało. I jestem pewna, że czuwała nad tą książką ręka Dziadka.
Komentarze (0)