Próby zbudowania polskiego samolotu morskiego w dwudziestoleciu międzywojennym nie dawały oczekiwanych rezultatów, dlatego w 1937 roku postanowiono o zakupie włoskiej konstrukcji CANT 506B, która miałaby wejść na uzbrojenie Morskiego Dywizjonu Lotniczego. Dostawa miała odbyć się latem 1939. Zdążył dolecieć tylko jeden. Po zbombardowaniu bazy w Pucku postanowiono nieuzbrojony jeszcze wodnopłat ukryć w głębi lądu. Po dramatycznym lądowaniu w Modlinie padło na Staw Siemieński. Załogą dowodził porucznik Borowiec.
Srebrny ptak
Staw był wówczas większy i płytszy niż obecnie, nie był przedzielony groblami. Rybacy, poinstruowani przez oficerów, wytyczyli tyczkami wodowisko. 6 września miejscowi byli uprzedzeni o lądowaniu, więc zachowało się wiele relacji naocznych świadków. "Wczesnym rankiem ujrzeliśmy na horyzoncie sylwetkę wodnosamolotu - wspomina Jerzy Czarkowski (za książką Andrzeja Olejko "Polski CANT, s. 83 i nast). - Maszyna wodowała bez przeszkód i w oznaczonym wiechami miejscu. Miejsce to nazywaliśmy Zielonym Grondem. Zgodnie z poleceniem lotników, zamaskowaliśmy samolot trzciną i gałęziami". "Wyglądał wspaniale. Był cały srebrzysty. Gdy dotknął lustra wody skrył się cały w tęczy, bowiem w słońcu powstawała tęcza jak ogromna ściana kolorowa. Nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak pięknego, jak ten srebrny ptak wyłaniający się z tęczy - relacjonował Mieczysław Bielski.
Zdrada przyszła od sąsiadów
Niestety schronienie nie okazało się bezpieczne. Niemcy rychło dowiedzieli się o jego lokalizacji. Naturalnymi podejrzanymi byli zamieszkujący licznie okoliczne wioski osadnicy niemieccy, którzy, na czele z najbardziej podejrzanym dróżnikiem Millerem, stanowili piątą kolumnę i za pomocą radiostacji informowali najeźdźcę o sytuacji na miejscu. 11 września nad Staw nadleciał najpierw samolot zwiadu, zaś koło południa w precyzyjnym bombardowaniu dwoma bombami zapalającymi CANT został kompletnie zniszczony - wybuchło paliwo lotnicze oraz amunicja.
Co pozostało w Siemieniu?
Lotnicy po opuszczeniu Siemienia próbowali przebijać się na wschód, w kierunku Pińska, gdzie dołączyli do oddziałów gen. Kleeberga. Razem z nimi skapitulowali pod Kockiem.
Co stało się z wrakiem? Pierwsze próby wydobycia elementów podjęli Niemcy, jednak wobec sabotowania prac przez miejscowych, pomysł porzucili. Po wojnie prace szły dwutorowo: obiektem zainteresował się Aeroklub Lubelski, lecz ok 1950 roku okazało się, że prace są niecelowe, bo wcześniej resztki samolotu rozszabrowali co bardziej przedsiębiorczy włościanie. Miedź poszła na sprzedaż, kute żelazo znalazło zastosowanie w gospodarstwie, ktoś opowiadał nawet, że widział koryto zrobione z pływaka. Wiele nie wniosły też próby podejmowane przez nurków, bo widoczność w zamulonym stawie nie przekraczała pół metra.
Wiedzę uczonych w piśmie poszerzył w 2010 roku lubelski dziennikarz historyczny Adam Sikorski, autor programu "Ocalić od zapomnienia". Wraz ze swoją ekipą poszukiwaczy przygód najpierw przez kilka lat jesienią, po spuszczeniu wody, przekopywał się przez muł, wynajdując całe mnóstwo drobiazgów, pozostałych po katastrofie. Wykorzystując tęgi lód w lutym 2010 wszedł na taflę z georadarem. Okazało się, że gdzieś głęboko w mule, w leju wybitym eksplozją niemieckich bomb, znajduje się jeszcze wiele elementów konstrukcji, w tym części silnika i dźwigar skrzydła. Plonami jego wypraw były m.in. odznaka z munduru kapitana Borowca, tabliczka znamionowa Alfa Romeo i kamera zwiadu lotniczego