Rusińskie wesele na wsi pod Międzyrzecem (cz. 1)
Obrzędy i rytuały zaczynały się trzy tygodnie przed umówionym wcześniej dyskretnie ślubem. Upatrzywszy dywuhu chłopak jechał w czwartek z drużbami do domu teściów. Teść, niby niechcący, kręcił się przed chałupą.
Zaręczyny - krowę kupić chcemy!
Odbywał się następujący dialog: - Skul Was Boh prowadi? - A dużo howoriti, a mało słuchati. (Dużo gadać, mało słuchać... Tu uwaga. Piosenki i przyśpiewki podaję w brzmieniu oryginalnym i nie tłumaczę. Starsi bez problemu rozumieją, a jak się znajdzie jakiś młody, co nie rozumie, to niech zapyta starszych! - ZS). Po czym następowało zaproszenie do chaty, pod pozorem pokazania drogi. Tam zaczynały się zawoalowane negocjacje.
- Jest u nas byk, a choczemo kupity jałoszku do roboty!
- A to i my majemo, każemy, jałoszku na prodaż!
- To i dobre, Bohu diakowaty, to i dalej nie pojedem! Pokażyte no nam swoju jałowitiu!
Na co zza pieca wychodziła dziewczyna, ze skromności zasłaniająca oczy fartuchem. Na co drużba oświadczał, że krasawica się mu podoba, właśnie takiej szukali i jeśli gospodarz nie będzie się drożył, to targu dobiją. Po czym na stół trafiał chleb i butelka gorzałki. Przy niej ustalano szczegóły, postanawiano o zapowiedziach. Tydzień później w spotkaniu brał też udział ojciec pana młodego. W kolejny czwartek już spotkanie było "naogato", z kiełbasą.
Przygotowanie korowaja
Wesele zaczynało się w trzecią sobotę po zrękowinach i trwało do czwartku. Oboje młodzi oddzielnie obchodzili całą wieś i zapraszali kogo uznali za stosowne. Rano zaczynał się też obrzęd pieczenia weselnego korowaja, nad którym nadzór sprawowała starsza korowajnica. Kobiety przy pracy śpiewały oczywiście po rusińsku stosowne pieśni, jedne przy zagniataniu ciasta, inne przy jego zdobieniu, jeszcze inne przy wypieku.
Oj korowaju korowaju
Szto do tebe kosztów treba
dwa korci muki pytlowojej,
Dunaju wody zdorowojej
Bałwanu soli lodowojej,
Horodeć ruty zielonoj
Korczak kaliny czerwonoj.
Kiedy ciasto jest w piecu, kobiety zaczynały dokuczać czekającej mołodyci, twierdząc, że pan młody wcale nie przyjedzie.
Wesele od soboty do czwartku
Prawdziwa zabawa zaczynała się wieczorem. Pierwsi do tańca ruszali rodzice młodej. Śpiewano:
Weselny tatulu
Wzmi sobi matulu
Rozwiedi tanoczok
Dla mołodych diewoczok
Żeb wesołi byli,
med, horyłoczku pili
Weselna mati
wyjdi tancowati
Rozweseli nam hosti z szużojej majetności
Żeb wesołi byli,
med, horyłoczku pili
A u naszej mołodoj Oksienie weselie se naczynajet
Ej Boh jej dajet, dopomahajet,
Matunka dorożajet
Późnym wieczorem, w asyście przyjaciół, zjeżdżał kniaź, czyli pan młody (młodą nazywano przez wesele kniahinią, oboje nosili cały czas uroczyste, specjalne nakrycia głowy). Drużbowie z drużkami i starostą zaczynali targować kosę, czyli warkocz panny młodej. Panny prześpiewywały się z kawalerami, w złośliwych pioseneczkach skarżąc się, że tanio chcą im odebrać przyjaciółkę.
U naszeho drużka
głowa jak poduszka
hołowa gontami bita
a boroda snopkami szyta.
Kiedy dobito targu, dopiero na ławie obok młodej sadzano młodego.
Do cerkwi dopiero w niedzielę
Późno w nocy weselnicy się rozstawali, a rano szykowano się do cerkwi. Młody przybywał do domu teściów konno, witany był wodą i chlebem, po czym następowały ukłony, czyli prośba o błogosławieństwo:
Kłaniaj sia kłaniaj, niech ta Boh błogosławit,
Otoć i matoczka i wsia rodinoczka.
Błogosławieństwa udzielali nie tylko rodzice, ale wszyscy mieszkańcy wsi. Po zakończonym obrzędzie jechano do cerkwi. Nabożeństwo, zgodnie ze zwyczajami Kościoła Wschodniego, odbywało się przed południem (wymóg całkowitego postu eucharystycznego).
(cdn.)