Pierwsze strzały bitwy pod Kockiem oddali kawalerzyści. Kawaleria stoczyła też ostatnia walkę SGO "Polesie" - już po formalnej kapitulacji grupy.
Wstępem do bitwy pod Kockiem było zniszczenie niemieckiego zwiadu zmotoryzowanego pod Annówką 1 października. Zwiad wpadł w zasadzkę 2 Pułku Ułanów Grochowskich wspartą działkiem przeciwpancernym z 5 Pułku Ułanów Zasławskich.
Łowy na niemieckie szkodniki
- Wtem sygnał obserwatora - czołgi od Kocka! Obserwuję przez lornetkę - tak, rzeczywiście coś jedzie po szosie na nas. Są 1500-1800 m od nas. Jadą trzy samochody pancerne, a nie czołgi; jeden za drugim w odległości około 100 m. Widać już krzyże, to Niemcy! Działonowy - młodziutki kapral, doskakuje do lunetki celowniczej działka. Ruchami dłoni poprawia celowanie. Samochody jadą bez przerwy, są już 600-800 m. Podporucznik denerwuje się. - Kapralu! Dlaczego nie strzelacie? Od działka ostry szept - bo mi ten trzeci ucieknie! I wreszcie, gdy pierwszy samochód jest najwyżej 200 m - błysk strzału; dostał w sam środek. Amunicyjny jak automat już załadował - ruch pokrętłem - strzał; potem znów strzał i trzeci samochód też dostał! Środkowy wóz szybko skręca w pole i ucieka na przełaj. Kapral znów strzela - raz, drugi - i ten też dostał! Nie uszedł i 100 m w bok drogi i zaczyna się palić. Słyszę serie z karabinu maszynowego. To ułani strzelają do wyskakujących załóg. Po chwili cisza - tylko palą się wozy pancerne (...) Tak pracują i walczą nasi żołnierze po trzydziestu dniach walki z Niemcami: "Bo mi ten trzeci ucieknie!" Tak mówi fachowiec, który niejednego Niemca już zjadł. Czuje się nie jak zaszczuty zwierz, a jak dobry myśliwy polujący na szkodnika we własnych włościach - wspominał pułkownik Tadeusz Grzeszkiewicz ze sztabu SGO "Polesie".
Śmierć rotmistrza
Krwawym dniem dla ułanów ze zgrupowania "Zaza" generała Podhorskiego był 2 października. Około godziny 9 ubezpieczenia rozlokowanego w Serokomli 10 Pułku Ułanów Litewskich zameldowały o wzmożonym ruchu Niemców w Charlejowie. Po około godzinie niemiecka piechota wsparta samochodami pancernymi ruszyła na Serokomlę. Działka przeciwpancerne szwadronu rotmistrza Mościckiego z ułanów litewskich celnymi strzałami rozbiły trzy niemieckie pojazdy. Odpierano ataki piechoty z niemieckiego 33 pułku wchodzącego w skład 13 Dywizji Zmotoryzowanej. Na pomoc ułanom litewskim przybyli ułani zasławscy z dywizjonu majora Korpalskiego. Doszło do walk na bagnety. Ułani zasławscy w kontrataku wzięli jeńców, w tym oficerów. Ale ułani też ponosili straty - niemiecka artyleria prowadziła celny ogień, rozbijając stanowiska polskich karabinów maszynowych.
Dowódca brygady "Plis", pułkownik Kazimierz Plisowski, rozkazał ułanom grochowskim stacjonującym w Hordzieży uderzenie na nieprzyjaciela. Widział w tym jedyny ratunek dla obrońców Serokomli. Na przedzie ułanów grochowskich atakował 3 szwadron rotmistrza Mariana Cyngotta. Pod niemieckim ogniem szwadron ponosił ciężkie straty. Widząc to dowódca szwadronu sam przypadł do karabinu maszynowego i zaczął ostrzeliwać Niemców.
- Podbiegłem do rotmistrza Cyngotta. Na jego stanowisku km bije bez przerwy, lufa czerwona, sam rotmistrz strzela i dowodzi. Nagle otrzymuje pierwszą kulę w lewą pierś. Mimo to wydał rozkaz do ataku. Brakowało już amunicji do km. Ranny chwycił rkm od starszego ułana Supronowicza, strzelił do Niemca, który miał stanowisko pod wiejską chatą. Niemiec zginął, natomiast rotmistrz Cyngott został przeszyty serią w brzuch - wspominał kapral Marian Dominiak z 2 Pułku Ułanów. 3 szwadron oprócz rotmistrza Cyngotta stracił wielu innych żołnierzy - jego straty sięgnęły 50 %. Ale atak był skuteczny. Niemcy zostali zmuszeni do odwrotu, Serokomla została uratowana.
Szwoleżerowie Kozietulskiego
3 października zgrupowanie "Zaza" miało współdziałać z oddziałami 50 Dywizji Piechoty w natarciu na folwark Poznań. Do akcji generał Podhorski skierował oddziały brygady "Edward" pułkownika Milewskiego - 1 Pułk Ułanów Krechowieckich i 3 Pułk Szwoleżerów Mazowieckich. Pułki nacierały w szyku pieszym, za nimi w odwodzie posuwał się konno 3 Pułk Strzelców Konnych. Szwoleżerowie natknęli się na niemiecką artylerię. Niemcy ostrzelani ogniem karabinów maszynowych porzucili działa. Ale szybko opanowali sytuację. Ogień zaporowy niemieckich karabinów maszynowych i artylerii powstrzymał polskich kawalerzystów. Piechota z 50 DP nie mogła ich wesprzeć, bo dowódca dywizji pułkownik Ottokar Brzoza-Brzezina za punkt ciężkości walki uznał rejon Kocka. Tam skierował główny wysiłek.
3 Pułk Szwoleżerów nosił imię pułkownika Jana Hipolita Kozietulskiego - słynnego dowódcy szwoleżerów z gwardii cesarza Napoleona I. W czasie walk pod Kockiem ze szwoleżerami zetknął się porucznik rezerwy Marian Brandys.
- Na leśnym biwaku czekała na nas brygada kawalerii...W ostatnią noc szarej, ubogiej kampanii wrześniowej rozbłysła nam niespodzianie przed oczami cała świetność ułańskiej Polski. Chyba jeszcze nigdy "malowane dzieci" nie bratały się z nędznymi "zającami" z piechoty tak serdecznie, jak owej pamiętnej nocy...Piękni jeźdźcy w zawadiackich furażerkach i zgrabnych półkożuszkach obejmowali czule piechocińskich łazarzy, częstowali rumem i siłą ciągnęli do swych zamaskowanych ognisk. Byliśmy dla nich upragnioną odsieczą - wspominał. Po latach, jako popularny pisarz, został autorem książki "Kozietulski i inni" o napoleońskich szwoleżerach. Ale dopiero z listu anonimowego czytelnika dowiedział się, że tej październikowej nocy 1939 r. spotkał szwoleżerów Kozietulskiego.
Bitwa pod Kockiem wchodziła w ostatnia fazę. Polem chwały, ale i śmierci dla wielu kawalerzystów miała stać się Wola Gułowska.
Scena przedstawia prawdopodobnie zniszczenie niemieckiego patrolu w Annówce. Malarz przedstawił transporter opancerzony - w rzeczywistości Niemcy mieli tam tylko samochody pancerne. Krzyże na niemieckich pojazdach w 1939 r. były białe, a nie czarne