Do Rozwadówki trafić łatwo nie jest, ale z pewnością warto. Broń Boże nie dajcie się Łaskawi Państwo nabrać na drogowskaz pokazujący drogę od strony szosy 63 na wschód od Wisznic, bo może skończyć się wyciąganiem z błota traktorem. Lepiej już w Wisznicach skręcić na Włodawę i zaraz potem wymknąć się w kierunku Romanowa, wypatrując znaków, co nas zaprowadzą nieomylnie pod sam kościółek św. Mikołaja.
Bywał tu Kościuszko
Najstarsza w tym miejscu cerkiew pochodziła z końcówki XVIII wieku, kiedy swoim poddanym unitom ufundował ją Ksawery Sapieha. Do parafii należały jeszcze Ratajewicze oraz Dołholiska. Szczególnie ta druga miejscowość zasługuje na uwagę, a to z racji na pobyty w niej samego Tadeusza Kościuszki. Przyszły Naczelnik, powróciwszy z Francji, gdzie Stanisław August posłał go na naukę rysunku (ot, fachowiec na tronie...) klepał biedę oburącz, więc korzystał z wiktu u zamężnej siostry Anny Estkowej. Kiedy znudziło się u jednej, jechał pod Sosnowicę do drugiej, Katarzyny Żółtowskiej pod Sławatycze. Przy tej okazji bywał też w Sosnowicy, gdzie udzielając korepetycji z matematyki zawrócił w głowie magnackiej córze, Ludwice Sosnowskiej, co było zarzewiem sporego skandalu. Kiedy ojciec dziewczęcia zorientował się, że program zajęć poszerzono o elementy przysposobienia do życia w rodzinie, Kościuszkę pogoniono. W Dołholisce, w chylącej się do upadku kaplicy cerkiewnej, po powrocie z wojen amerykańskich, zawiesił na ołtarzu jako votum order Towarzystwa Cyncynatów. Taki gest wykonany w świątyni wschodniego obrządku nie dziwi, bo i większość przodków Kościuszki była prawosławna a później unicka, a sam bohater spod Savannah wedle niektórych źródeł ochrzczony został w świątyni grekokatolickiej. Inny słynny parafianin z Rozwadówki to Teodor Jasieński, jeden z przywódców Powstania Styczniowego na Podlasiu.
Ani po złości...
W czasach prześladowania unii, po roku 1874 parafianie rozwadowscy krwią poświadczyli przywiązanie do swojej wiary. Próba instalacji prawosławnego księdza nie powiodła się: najpierw wyrzucono ze świątyni przyniesione przez niego sprzęty, potem zaś samego duchownego. Zemsta była sroga: mężczyznom liczono na mrozie po 500, niewiastom po 300 nahajek. Kroniki zapisały imiona i nazwiska Chilczuków, Kościuszków, Elczuków, Olesiuków, Klimiuków, Kowalczuków, których opór wobec carosławia kosztował zdrowie i majątek. Nie ulegli.
... ani po dobroci
Tedy Moskale spróbowali inaczej. W 1910 postanowiono zbudować nową cerkiew. Wyraźnie inna od naszych drewnianych kościółków, w stylu przez uprzejmych historyków sztuki nazywanym dziś "bizantyjskim", acz w istocie właściwym dla rosyjskiej wioski. Nad Wołgą czy Klaźmą takich tysiące. Główną atrakcją miał być ikonostas. W stosunku do niewielkiej cerkiewki wręcz przytłaczający rozmiarami i bogactwem. Ponoć przyjechał z samej Moskwy. Musiał, na przywykłych raczej do ubogich świątyń włościanach, robić piorunujące wrażenie. Wprawdzie tylko dwurzędowy, ale bogaty w złocenia. Ikony w klasycznym rosyjskim stylu drugiej połowy XIX wieku, z lekkimi wpływami sztuki zachodniej. To dopiero musiała być dla prostych chłopów pokusa, to mogło w głowach zawrócić. Może i szczęście, że Moskale wymyślili to tak późno. Do kościołów obrządku zachodniego - najbliższy był w Wisznicach - było daleko, a tu takie cudeńko pod nosem! Jednak administracja carska i duchowni już po czterech latach od zbudowania świątyni, w 1915 roku, musieli uciekać przed armią niemiecką. Wraz z niepodległością do Rozwadówki przyszedł rzymski katolicyzm. I trzeba było rozstrzygnąć, co zrobić ze śladami cerkiewnej przeszłości. Och, ileż rozebranych ikonostasów pokutuje po najgłębszych kazamatach muzeów! Ileż z nich przegniło na proboszczowskich strychach... Niektóre jeszcze w latach 80. w częściach trafiały na czarny rynek dzieł sztuki. A były i takie, które cichcem porąbano, mając to zresztą za pobożny uczynek. Ile kielichów sprzedano albo i przetopiono, ile ornatów, epitrachili i nabiedrienników zjadły mole...
Historia zapisana w świątyni
W Rozwadówce było inaczej. Oto ktoś roztropny wpadł na pomysł, by zbędnego ikonostasu nie wyrzucać. Komuś starczyło wyobraźni, odwagi, otwartości i bojaźni Bożej, żeby ikonostas został. Nie cały, bo miejsca nie było, ale i część wystarczyła, żeby skonstruować nadzwyczajnej urody ołtarz główny. Po lewej stronie (jak patrzą wierni, ale i jak patrzył przedsoborowy celebrans, który przed tym ołtarzem służył Najwyższemu) Matka Boska. Po prawej - Chrystus. Tam, gdzie były niegdyś Carskie Wrota też są drzwiczki - maleńkie, do tabernakulum, czyli rzecz jak najbardziej symbolicznie zgodna i pasująca. Nad Wrotami, zgodnie z cerkiewnym kanonem, Ostatnia Wieczerza. Po bokach z ikon zostali święci Piotr i Paweł, oraz najwyżej Pańskie Przemienienie. W bocznych ołtarzach święty Antoni i św. Archanioł Michał (drugi, po ojczulku Mikołaju patron kościoła). W soborowym ołtarzu, w starodawnym relikwiarzu duża kolekcja szczątków świętych, ze św. Prosperem na czele. Parafia posiada również relikwie św. Jana Pawła II.
- Tylko parafian coraz mniej, nie ma już tu ani sklepu, ani szkoły, wyludniają się wioseczki. Udaje się coś z trudem remontować - a to dróżki koło kościoła, a to elewację oszalować, a to w środku obić drewnem ściany... - opowiada ks. proboszcz.
Może i rzeczywiście, więcej u nas historii niż teraźniejszości, ale ta historia nawet na uboczu przebogata...
- Zachowane elementy ikonostasu mają dobre miejsce w naszej świątyni, świadczą o jej dziejach. Poszczególne elementy poddajemy konserwacji, w tej chwili w Warszawie trwają prace nad renowacją ikony Chrystusa, dlatego w ołtarzu jest czasowo św. Mikołaj. Robimy co się da krok po kroku, ale kosztuje to ogromne pieniądze - podkreśla proboszcz ks. Mirosław Krupski, sam potomek unitów z Bezwoli