W marcu 1945 r. 48 żołnierzy AK uciekło z obozu w Skrobowie. I właśnie tę ucieczkę najczęściej się opisuje. Jednym z jej powodów były warunki, w jakich przetrzymywano internowanych.
Z wojska za druty
Obóz powstał w listopadzie 1944 r. Jego oficjalna nazwa to I Oficerski Obóz Internowanych Głównego Zarządu Informacji Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego. Załogę obozu stanowili głównie żołnierze pochodzący z południowych republik ZSRR. Dowodził nimi major NKWD Aleksander Kałasznikow. Więźniami obozu byli głównie żołnierze i oficerowie AK, którzy wstąpili do 1 i 2 Armii Wojska Polskiego, bo chcieli dalej walczyć z Niemcami, lub zostali do niego wcieleni siłą. Było ich około 500. Wielu z nich aresztowano już na froncie. Starszy obozu (oficer uważany przez internowanych za ich dowódcę) podpułkownik Edward Pisula - przedwojenny oficer kawalerii, w czasie wojny członek sztabu okręgu AK Tarnopol - uczestniczył w walkach na przyczółku czerniakowskim w Warszawie w szeregach 1 Armii WP. Wśród internowanych byli też partyzanci Batalionów Chłopskich a nawet proradzieckiego zgrupowania partyzanckiego "Jeszcze Polska nie zginęła".
"Kandydatów" do internowania w Skrobowie wojskowe organy bezpieczeństwa wyławiały w różny sposób.
- Wieczorem wywołał mnie z ziemianki goniec dowódcy batalionu, polecił zabrać cały dobytek i ruszyliśmy do sztabu - wspominał Jerzy Ślaski, którego oddział znajdował się na froncie pod Warszawą. - Goniec nie miał pojęcia, po co mnie wzywają, ale sądził - podobnie, jak pozostali w okopie towarzysze broni - że pojadę do szkoły oficerskiej. To samo powiedział mi dowódca batalionu, dzielny żołnierz Armii Czerwonej, mjr Michaił Titow. Nie patrzył mi jednak w oczy, a minę miał kwaśną. We trójkę - wraz z przybyłym do dowództwa batalionu młodym chorążym w nowiutkim sukiennym mundurze i jego kierowcą - pojechaliśmy do jakiegoś sztabu w rejonie Rembertowa. Tam zabrano mi pas (karabin zostawiłem u majora Titowa), zrewidowano i zamknięto w piwnicy - wspominał Ślaski. W piwnicy było już trzech byłych żołnierzy AK. Następnego dnia wszyscy byli w Skrobowie.
- Doleciał do mnie służbowy i oznajmił mi, że jestem wytypowany na uroczystość 11 listopada - wspominał Zbigniew Podczaski, były AK - owiec, w 1944 r. wcielony do 2 Armii WP. - Rano 5.00 - 6.00, 11 listopada wywożą nas z Lublina pod eskortą auta pancerne. Dwie godziny jazdy i to był Skrobów, obóz pow. Lubartów i tam oświadczono nam, że jesteśmy internowani jako przeciwnicy władzy ludowej - zapisał w późniejszej relacji.
Jerzy Lipnicki, kolejny AK-owiec wcielony do 2 Armii WP, miał doświadczyć zaszczytu spotkania z samym Stalinem.
- Zarządzono zbiórkę, w kilku zdaniach powiadomiono nas, że na Majdanek przybywa Stalin i na spotkanie z nim zostali wytypowani przodujący żołnierze - pisał we wspomnieniach. Zamiast na Majdanek "delegaci" zostali przewiezieni do kamienicy przy ul. 3 Maja w Lublinie. Tam otoczyli ich żołnierze z bagnetami na karabinach, przywiezionych ludzi osadzono w piwnicy. Stamtąd przewieziono ich do Skrobowa.
Pęczak z kozimi oczami
Obóz otoczony był wieżyczkami strażniczymi. Komuniści przekonywali mieszkańców okolicznych miejscowości, że w obozie przetrzymywani są gestapowcy i esesmani. Grypsy przerzucane przez więźniów za druty przekonały ludzi, że jest inaczej. Internowani żołnierze AK zaczęli nawet dostawać paczki.
Obozowe warunki były ciężkie.
- Sale dosyć duże, przeładowane, nary piętrowe, studnia na placu i rów ścieków, i w pobliżu latryna - opisywał obóz Zbigniew Podczaski. Jak wspominał jeden z internowanych, Waldemar Wilk, przez kilka dni po przewiezieniu do obozu nie wypuszczano więźniów z baraków. Nie mogli więc korzystać z latryny. W jego baraku (istniejącym do dzisiaj budynku) rozwiązano sprawę w ten sposób, że podnoszono obluzowany drewniany stopień schodów na korytarzu. Wybuchł skandal. Wilka i jego kolegów funkcjonariusze NKWD wezwali na przesłuchanie.
- Przesłuchującym był pułkownik NKWD, obecny był też inny o nazwisku Polakow, który zadał nam pytanie: "srali wy w basy?" Ja nie wiedziałem o co chodzi, ponieważ nie znałem rosyjskiego. Kolega ze Lwowa trochę znał ten język i wyjaśnił mi o co chodzi: okazało się, że pod schodem, pod którym urządziliśmy sobie toaletę znajdowała się komórka, w której umieszczono trąby dla tworzącej się orkiestry - wspominał Wilk.
- Mimo starań o utrzymanie czystości, trudno było ją zachować. Szerzył się świerzb, atakowały nas - szczególnie nocą - roje pcheł, pluskiew, wszy. Znajdujący się wśród nas lekarze, pozbawieni jakichkolwiek środków dezynfekcyjnych niewiele mogli nam pomóc, choć wysiłków nie szczędzili - wspominał Jerzy Ślaski. Równie fatalnie wyglądało wyżywienie.
- Śniadanie - kawa i chleb 300 g, w południe byle jaka zupa i wieczorem jej pozostałe po obiedzie resztki - wspominał Włodzimierz Szczepański, który do obozu trafił z frontu. Jerzy Ślaski zapamiętał też inne obozowe specjały.
- Rano i wieczorem po chochli rzadkiego pęczaku, w którym często pływały kozie oczy i zęby oraz inne paskudztwa - wspominał.
"Ministranci" z NKWD
Więźniowie starali się jakoś umilać sobie życie. Grali w karty (samodzielnie wykonane), szachy zrobione z chleba. Działało coś w rodzaju obozowego teatrzyku. Więźniowie układali wierszyki, piosenki. Uzdolnieni plastycznie wykonywali portrety kolegów i obrazki, najczęściej religijne. Rozrywką były rozmowy o życiu przed wojną, przeżyciach wojennych. Opowiadano sobie przeczytane książki i obejrzane filmy. Celował w tym Tomasz Okraszewski. Zapamiętał, że kolegom najbardziej podobały się streszczenia filmów o Frankensteinie, korsarzach oraz polskich filmów "Znachor" i "Profesor Wilczur".
Pewną pociechę duchową przynosiła niedzielna msza święta.
- Przyjeżdżał ksiądz z Lubartowa. Nie wolno było spowiadać się ani kontaktować z księdzem. Tego rytuału pilnowali dwaj NKWD-yści. Ołtarz przyozdabiał wizerunek Chrystusa, wykonany węglem na prześcieradle przez jednego z oficerów - wspominał Włodzimierz Szczepański.
Niektórzy z więźniów byli wzywani na przesłuchania.
- Przesłuchania były prowadzone w nocy rozpoczynając się zazwyczaj około godziny 1.00. Przesłuchiwały mnie różne osoby. Zawsze było trzy: protokolant i dwie osoby przesłuchujące. Pytano mnie do jakiej organizacji należałem - czego nie kryłem. W czasie tych przesłuchań nie byłem bity, natomiast wyzywali mnie wulgarnymi słowami, bluźnili przeciw wszelkim wartościom - zwłaszcza istotnym dla harcerza, także grozili, głównie "zdechniesz jak sobaka" - wspominał Waldemar Wilk.
Podczas wizyty w obozie generał Aleksander Zawadzki skomentował warunki życia więźniów po rosyjsku: - Zdies` wam płocho? Wy żywiotie kak w kurortie!
Zostało to przez więźniów odebrane jako kpina z ich niedoli. Warunki, w jakich byli trzymani uwięzieni żołnierze i pogłoski o wywózce do ZSRR były powodem ucieczki 27 marca 1945 r. Wolność odzyskało 48 więźniów. Starszy obozu, podpułkownik Pisula, został zamordowany przez UB w lipcu 1945 r. Pozostałych wywieziono do ZSRR, skąd po kilku miesiącach wrócili.