Przez długie lata wydawało się, że o obronie Westerplatte wiemy wszystko. Nadludzki wysiłek bohaterskiej załogi, która dowodzona przez dzielnego majora Henryka Sucharskiego, zamiast przez planowanych 12 godzin stawiała Niemcom opór przez tydzień a skapitulowała wobec braku amunicji i leków dla rannych. Taki obraz utrwalił m.in. Melchior Wańkowicz w pracy "Dwie prawdy. Westerplatte. Hubalczycy". Z czasem jednak na powierzchnię zaczęły wydobywać się inne relacje, pozwalające inaczej rozłożyć akcenty. Wielu historyków przyjmuje, że już 2 września od dowodzenia odsunięto chcącego kapitulować wyczerpanego nerwowo Sucharskiego, zaś faktyczne zwierzchnictwo przejął, w atmosferze niemalże buntu, kpt. Franciszek Dąbrowski. Istnieje też hipoteza, że tegoż dnia kilku obrońców miało odmówić dalszej walki, za co zgodnie z prawem wojennym zostało rozstrzelanych. Wreszcie pojawiły się wątpliwości co do okoliczności kapitulacji 7 września - przywrócony do władzy Sucharski miał ogłosić ją bez konsultacji z resztą oficerów i to w sytuacji, która pozwalała jeszcze na długą obronę placówki. Dodatkowo emocje - chwilami ewidentnie niezdrowe - wzbudził film Pawła Chochlewa "Tajemnica Westerplatte" z 2013 roku. W zapale "odbrązawiania" autor poszedł dość daleko, narażając się na głosy krytyki ze wszystkich kierunków.
Jedyny z Lubelszczyzny
Jednym co w sprawie Westerplatte nie budziło nigdy najmniejszych wątpliwości, było osobiste bohaterstwo jego obrońców. Wśród nich dość istotną rolę odegrał jedyny w załodze Wojskowej Składnicy Tranzytowej przedstawiciel Lubelszczyzny, pochodzący z Glinnego Stoku w gminie Siemień plutonowy Józef Łopatniuk.
Urodził się w chłopskiej rodzinie w 1907 roku, w rodzinie pracownika dworu Czetwertyńskich w Milanowie. Do szkoły chodził w Parczewie. Do wojska powołany został w 1929 roku, ze skierowaniem do bialskiego 34 pułku piechoty. Zwrócił na siebie uwagę dobrym przebiegiem służby i został skierowany do szkoły podoficerskiej. Wiosną 1939 otrzymał skierowanie do placówki na Westerplatte. Sam fakt takiego przydziału należy ocenić bardzo wysoko, gdyż delegowano tam tylko najlepszych. W miejscu nowego przydziału zameldował się 28 kwietnia. Otrzymał zadanie dowodzenia plutonem działek przciwpancernych.W czasach pokoju była to dość sympatyczna służba: wprawdzie żołnierze nie otrzymywali przepustek do Gdańska, ale mieli do dyspozycji własną plażę, kajaki, wyższy żołd i podwójne racje żywnościowe. Nieliczni tylko jednak mieli złudzenia, że potrwa to długo.
Ostatnie minuty pokoju
Noc z 31 sierpnia na 1 września była nerwowa. Józef Łopatniuk od rana pełnił 24-godzinną służbę oficera dyżurnego. Rozprowadzał warty, rutynowo rozsyłał patrole. W nocy padł po niemieckiej stronie przypadkowy wystrzał, zaobserwowano też przemykających się w okolicach placówki żołnierzy Wehrmachtu. Nie były to wydarzenia bezprecedensowe, więc nad ranem plutonowy pozwolił sobie na drzemkę na krześle. Obudziła go o 4.47 Historia.
-Nagle usłyszałem przez sen ogromny wybuch. Zerwałem się z krzesła. W pierwszej chwili myślałem, że to grzmot, ale wybuchy powtórzyły się, szybko zrozumiałem, co one oznaczają. Podbiegłem do telefonu, by zadzwonić do majora. Melduję mu o sytuacji, a on odpowiada dokłądnie tymi słowy: "Zarządzić alarm bojowy". Włączyłem dzwonki alarmowe - wspominał Łopatniuk.
Słusznie zwrócił uwagę pan Stanisław Jadczak, że była to pierwsza akcja bojowa Wojska Polskiego w II wojnie światowej. Symbolicznym uruchomieniem dzwonka sygnał do obrony Rzeczypospolitej dał właśnie plutonowy Józef Łopatniuk.
Siedem dni pod ostrzałem
Kluczowym dniem dla obrońców był 2 września. Wściekły nalot Stukasów zamienił teren placówki w gruzowisko. Jedna z detonacji ogłuszyła plutonowego, powodując trwałe uszkodzenie słuchu. To wtedy mjr Sucharski miał chcieć poddać twierdzę, niektórzy nawet widzieli wywieszone białe flagi. Po kilku minutach zostały jednak ściągnięte, zaś w koszarach oficerskich miało dojść na tym tle do ogromnej awantury. Na szczęście sytuacji w polskim obozie nie do końca byli świadomi Niemcy, gdyż przeprowadzony w takiej chwili atak miał duże szanse powodzenia. Po kilku godzinach obrońcy uporządkowali szyki, do czego przyczynił się w dużej mierze talent dowódczy kpt. Dąbrowskiego. W kolejnych dniach Niemcy ograniczali się przeważnie do zmasowanego ostrzału artyleryjskiego z lądu i morza. Złożyły się na to dwa powody: niewłaściwe rozpoznanie - niemieccy dowódcy byli m.in. przekonani, że sfotografowane z powietrza kopy siana są w rzeczywistości kopułkami stalowych bunkrów; oraz doświadczenie, że bezpośrednie starcia z Polakami kosztują dużo krwi. Kluczowym okazał się dzień siódmy. Tego dnia nazwisko Łopatniuka przewija się bardzo często. Wańkowicz relacjonuje niemiecką próbę zaatakowania Polaków poprzez wtoczenie na teren placówki cysterny z ropą i podpalenia Westerplatte. Niebezpieczeństwo miał zażegnać celny strzał z działka Łopatniuka, który doprowadził do wybuchu daleko od polskich jednostek.
Kapitulacja
W takiej chwili, między 9 a 10 rano Sucharski podjął decyzję o kapitulacji. Początkowo wywołała ona wyraźny sprzeciw i niedowierzanie. W kilku rękach pojawiły się pistolety - niektórzy młodsi oficerowie nie mogli pogodzić się z kapitulacją. Wśród nich był też nasz bohater. Ze schronu wychodzi plutonowy Łopatniuk z obsługą działka pepanc, w ręku trzyma pistolet. Na wieść o naszej kapitulacji łzy mu stanęły w oczach. `Więc ja mam iść do niewoli szwabskiej?` – mówi i podnosi pistolet do głowy. Chwytam go za rękę, wyrywam pistolet i zakopuję go przy wejściu do schronu. Zbliża się do nas major Sucharski wraz z grupą żołnierzy. . Pyta mnie, ilu ludzi zginęło na naszej wartowni. Ogromnie ucieszyła go wiadomość, że nikt. Wywiesiliśmy na schronie białą chorągiew i dołączyliśmy na samym końcu do grupy majora, która posuwała się w dalszym ciągu brzegiem kanału.- relacjonował po latach jeden z obrońców B. Grudziński. Sam Łopatniuk wspominał: "O godz. 10. 15 dowódca obrony zarządził przerwanie ognia i wywieszenie białej flagi. Gdy wiadomość ta dotarła do żołnierzy, z olbrzymim zdumieniem patrzył jeden na drugiego – nie wierzyli, że się poddajemy. Niektórzy mówili, że jeśli zginąć, to tu na Westerplatte, z honorem". Wielu żołnierzy w ostrej formie domagało się kontynuacji obrony, jednak zadecydowała rozsądna postawa kadry oficerskiej z kpt. Dąbrowskim na czele.
Do niewoli czwórkami szli
Kilka dni po kapitulacji jeńcy zostali osadzeni w położonym niedaleko Iławy Pruskiej Stalagu 1A. Żołnierze sami sobie musieli wybudować baraki, które potem zostały zasiedlone przez pojmanych Polaków, Belgów, Holendrów, Francuzów i Rosjan. Większość z nich była zatrudniana przy robotach przymusowych. W początkach 1945 roku stalag został ewakuowany w głąb Rzeszy. Tam polskich weteranów z Westerplatte wyzwolili alianci.
Józef Łopatniuk postanowił wrócić do kraju. Stało się to w 1946 roku. Najpierw zatrzymał się w Szczecinie. Skoro na odziedziczonej ojcowiźnie w Glinnym Stoku gospodarował brat Jan, on postanowił szukać szczęścia w Gdańsku. Został tam dowódcą portowej straży pożarnej. Zmarł w 1969 roku, pochowany został w Alei Zasłużonych na cmentarzu na Srebrzysku.