W lutym 1940 Niemcy w obozie na ulicy Lipowej w Lublinie zgromadzili polskich żołnierzy pochodzenia żydowskiego. Aby wyjąć ich spod opieki norm prawa wojennego, określającego prawa jeńców wojennych, formalnie zostali oni zwolnieni. Jednak 14 lutego nakazano im sformowanie kolumny i wymarsz w kierunku Białej Podlaskiej.
Zabijał mróz i kule
Sam pomysł marszu był w istocie początkiem planowanej zbrodni. Trzydziestostopniowe mrozy, zawiane drogi, brak prowiantu, butów i odzieży wystawiały kombatantów na znaczne ryzyko. Już na pierwszych kilometrach okazało się też, że faktycznym celem operacji jest zagłada: każdy, kto choć o chwilę odstawał od kolumny, był natychmiast zabijany. Do pierwszej zbiorowej egzekucji doszło w Łucce. Następnych dwudziestu żołnierzy zabito pod Klementynowem. Kolejną Golgotą był Juliopol - ok. 80 zabitych. 18 lutego upiorna kolumna dotarła do Parczewa.
Parczewiacy nie zdołali pomóc
Miejscowi Żydzi, którzy otrzymali z Lublina informacje o planowanym przemarszu, starali się przygotować i ulżyć pobratymcom. Świadkiem tego był m.in. Izrael Szapiro. "Wszystko było przygotowane na ustalony termin. Do tego celu odpowiednio przygotowano Wielką Bóżnicę, którą oświetlono i ogrzano, a następnie ustawiono przyzwoicie nakryte stoły. Każdy Żyd starał się uczynić przyjęcie zorganizowane dla prześladowanych braci ciepłym i serdecznym. Przecież wielu Żydów parczewskich miało swoje dzieci w niemieckich obozach jenieckich. Ale jeńców ja na razie nie widać. Upłynął już ustalony dzień, nastał następny, a ich ani widu, ani słychu. Nastrój stawał się coraz bardziej napięty. Wszystkich opanowało jakieś złe przeczucie. Aż wreszcie w sobotę wieczór nadeszli chorzy, złamani, do maksimum wyczerpani, ledwo trzymający się na nogach.
Widok był okropny. Okazało się potem, że nie było 600 osób, lecz ok. 300. Dowiadujemy się przy tym, że połowa przynajmniej jeńców została po drodze zamordowana w bestialski sposób przez niemieckich morderców z eskorty.
Społeczeństwo żydowskie, mimo panującego ogromnego smutku, musiało przystąpić do spełniania dalszych trudnych zadań, a przede wszystkim - stosując wszelkie możliwe środki - "rozmiękczyć" serca niemieckich hien, aby ci jeńcy, którzy pozostali przy życiu, byli w stanie bez szwanku dostać się do Białej Podlaskiej. W tym celu wynajęto konie zaprzężone do sań, aby nie musieli chodzić pieszo, a ponadto - zastosowawszy sprytne manewry - "wykradziono" kilkudziesięciu jeńców. To znów wywołało niemal krwawą łaźnię, dopóki SS-owców nie uspokojono."
Zwłoki układano rzędami
Do miasta zaczęto też jednocześnie zwozić ciała zabitych przy drodze z Lubartowa.
"Aby pochować męczenników, cała ludność żydowska przystąpiła do rozbijania łomami, siekierami, łopatami i innymi żelaznymi narzędziami zmarzniętej ziemi na żydowskim cmentarzu w Parczewie i wykopała trzy wielkie, bratnie groby, w których zamordowani znaleźli swój wieczny odpoczynek.(http://www.sztetl.org.pl/ru/article/parczew/16,-/27057,izrael-szapiro-o-marszu-smierci/, dostęp 5 sierpnia 2016) - relacjonuje Szapiro. Makabryczny widok w świadkach pozostał do końca życia. Józef Lipka relacjonował dla potrzeb Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa:
"Zauważyłem, że w okolicy kirkutu kręci się dużo ludzi.
Co jakiś czas pojawiała się furmanka wyładowana trupami odzianymi w mundury polskiego wojska. Zwłoki układano na skraju cmentarza wzdłuż ulicy. Ciała były pokręcone i sztywne, gdyż było wtedy bardzo mroźno.
Irena Przekora wspomina ten dzień następująco: "Wcześnie rano obudził mnie ojciec mówiąc, że szosa w kierunku Lublina zasłana jest zwłokami naszych żołnierzy. Potem rozwożono tych nieszczęśników furmankami przez cały dzień i układano na kirkucie. Leżeli wzdłuż ulicy w trzech rzędach. Było ich na pewno więcej niż setka". (źródło: http://groby.radaopwim.gov.pl/grob/8140/, dostęp 4 sierpnia 2016). Hitlerowcy zamordowali też wyznaczonych do pracy przy zwłokach Żydów z Parczewa. Ich los podzieliła też kolejna grupa żołnierzy.
W ciągu czterech dni 17 - 20 lutego 1940 r w Parczewie i okolicach zamordowano ok. 350 Żydów - jeńców wojennych w mundurach wojska polskiego. Pozostałych przy życiu żołnierzy załadowano na dostawione przez mieszkańców Parczewa i okolicznych wsi sanie i powieziono w kierunku Białej. Kiedy konie nie mogły przebić się przez kopny śnieg, końcowy etap trasy trzeba było znowu pokonać pieszo. Do Czerwonych Koszar na ulicy Brzeskiej, gdzie utworzono obóz, dotarło mniej niż 300 osób.