Pan Stanisław Samumel Szemiot urodził się ok. połowy XVII stulecia. Pochodził ze znanej w całym Wielkim Księstwie, choć niespecjalnie zamożnej rodziny, pieczętującej się Łabędziem. Studia pokończył w Wilnie, ożenił się bardzo przytomnie, bo z Kierdejówną, córką marszałka grodzieńskiego Jana. Mariaż taki otworzył mu drogę i do urzędów, i do całkiem zacnego mająteczku, w którym młodzi osiedli. Centrum włości były Przegaliny (dzisiaj gm. Komarówka Podlaska). Pomimo solidnego humanistycznego wykształcenia okazał się Szemiot gospodarzem bardzo sprawnym, skutecznie pomnażającym żoniny posag.
Rano siano, wieczorem wiersze
Nie całkiem jednak wsiąkł imć Samuel w sprawy agrogospodarcze. Nudnawe podlaskie wieczory umilał sobie poezją i to z nie najgorszym skutkiem. Wzorem wielu współczesnych pozostawił po sobie rękopiśmienną sylwę (łac: silva rerum - dosłownie las rzeczy). Była to księga pełną rozmaitości, w której obok siebie znajdowały się przepisy gospodarcze, oryginalne wiersze, treny, pieśni historyczne, fragmenty nieukończonych powieści, przekłady z łaciny oraz fragmenty pamiętnika. Zdaniem poważnych uczonych (odsyłam tu do publikacji D.Weredy, A. Karolki, A. Litworni) twórczość ta stała na wysokim jak na ówczesne standardy poziomie. Trudno jednak było nawet współczesnym docenić autora, który osiadł tak daleko od centrów światowych wydarzeń...
Plan pobożnej podróży
Najbardziej oryginalnym dziełem pana Samuela był Diariusz peregrynacji na różne miejsca święte szczęśliwie odprawionej anno 1680. Owoż, późnym latem spokojnego 1680 roku, obrobiwszy się najwyraźniej ze żniwami, a zdążywszy przed błotem, zebrał Szemiot kilkunasto-, a być może nawet kilkudziesięcioosobową grupę okolicznej szlachty wraz ze sługami i ruszył z nią po Polsce, w zamiarze odwiedzenia miejsc cudownych i kalwarii - w tym obowiązkowo Zebrzydowskiej i - niemalże świeżo wówczas wystawionej - Góry Kalwarii. Czym były kalwarie? Były to, bardzo popularne w XVII stuleciu, miejsca pielgrzymek, gdzie na sporej nierzadko przestrzeni rozrzucone były stacje odwzorowujące topografię Ziemi Świętej. Obejście ich zajmowało nierzadko dzień cały i uważane było za bardzo wyrafinowaną formę modlitwy.
Taka, zaprojektowana z rozmachem podróż, nie była na owe barokowe czasy koncepcją dziwną. Epoka ta charakteryzowała się tym - świadczy o tym dobitnie sztuka malarska - że nic nie robiono w niej na pół gwizdka: jak grzeszono, to z całej siły, jak pokutowano i modlono się - to najgoręcej pod niebem. Nie wiemy nic o jakichkolwiek szczególnie wybitnych grzechach pana przegalińskiego, więc być może motorem była zwykła ludzka ciekawość.
Pięćdziesiąt miejsc w miesiąc
Nie ulega wątpliwości, że zanim zacna kompania ruszyła w drogę, starannie przygotowano plan jazdy, zebrawszy z różnych źródeł potrzebne informacje. Na konie i wozy kazano siadać 29 sierpnia. Miejsca odwiedzane Szemiot opisywał na bieżąco. Stawano najczęściej po dworach i klasztorach, m.in. w Tyńcu. Do Krakowa wjechać się nie udało, bo akurat szalała tam zaraza. Najdłuższe postoje wypadły w Częstochowie i Kalwarii Zebrzydowskiej. Odwiedza też m.in. Gidle z klasztorem dominikanów, Czersk, Inowłodz, Sulejówek - łącznie nazbierało się bez mała 50 obiektów. Każde odwiedzane miejsce Szemiot oceniał pod względem architektury (imponowały Podlasiakowi duże, murowane budowle), wystroju, form pobożności. Wrażenie robi na nim rozbudowana w sanktuariach muzyka kościelna. Ściśle spisuje cudowne obrazy maryjne - z bliższych nam terenów tak określa - nieznany nam skądinąd - wizerunek z Radzynia Podlaskiego. Docenia urok obrazów z kościołów w Ulanie i Wohyniu. W samym Lublinie odwiedza kościoły dominikanów i jezuitów, w tym drugim uczestniczy w mszy świętej. Na wszystko patrzy gospodarskim okiem - tu przeliczy wartość kamieni szlachetnych, tu pierwszym rzutem oka oszacuje wagę i cenę relikwiarza, ówdzie odnotuje jakość i wartość snycerki ołtarzowej.
Poza kościołami gospodarskim okiem spogląda Szemiot na mijane zamki - podoba mu się radzyński, staje też w Czemiernikach oraz - tu pisze ze znawstwem - urządzenia gospodarcze w klasztorach i miasteczkach. Do domu pobożna kompania wraca 30 września 1680 roku.
Tatry na horyzoncie!
Dodatkowo ciekawostką jest, że jako pierwszy w literaturze polskiej dostrzega Szemiot Tatry! Przy okazji pobytu pod Krakowem pisze, że w odległości mil dwunastu widać góry Tatry, które są tak wysokie, że się obłoki o nie ocierają, a śnieg nigdy nie ginie, który i teraz widać, czegośmy sami doświadczyli. Połowa z tych gór należy do Węgier, a połowa do Korony. W Lanckoronie z kolei notuje: widać stąd arcydobrze Tatry góry i śnieg na nich, mianowicie Babią Górę (de facto leżącą w Beskidzie Żywieckim - ZS), na której w oczach naszych obłoki się zatarły i tak całe osiadły, że przez kwadrans na niej leżały. Trudno uwierzyć, ale wcześniej nikt takich widoków nie odnotował, mimo że miasta na Spiszu były w tym czasie własnością Korony.
Dzisiaj wprawdzie przywykliśmy, że wszelkie Pascale zawierają ceny noclegów, menu restauracji i spisy atrakcji w okolicznych wesołych miasteczkach. W pana Szemiotowym Dyariuszu tego oczywiście nie znajdziemy, bo skoncentrowany był na odwiedzinach kościołów. Niemniej jednak dzieło szlachcica z Przegalin uznać możemy za pierwszy w dziejach polskiej literatury przewodnik turystyczny. Mówi on nie tylko wiele o ówczesnej pobożności i pojmowaniu świata przez barokowego, XVII szlachcica poetę, ale i o podróżowaniu po ówczesnej Polsce.