Naukę w klasie I rozpoczęłam w nowej już szkole w roku 1953. Wychowawczynią była pani Karolina Danyluk. Wspominam ją bardzo mile. Odnosiła się do nas przyjaźnie i stosowała jak na ówczesne czasy dość nowoczesne metody nauczania (obrazki, elementy do wyklejania, rysunki). Pisaliśmy oczywiście ołówkiem do półrocza, potem stalówkami w obsadkach, maczanymi w atramencie. Pani Karolina uczyła również w innych klasach języka polskiego oraz opiekowała się biblioteką. Chodziła ubrana w czarny satynowy fartuch. Miała warkocze upięte dookoła głowy.
Chór, zespół mandolinistów i wystawy w Warszawie
W II klasie uczyła nas pani Zofia Szumaczuk. Pamiętam, że zawsze była wesoła i uśmiechnięta.
Można powiedzieć, że rozkwit szkoły zaczął się z przybyciem Zuzanny i Władysława Koszelów. Pani Zuzanna była kierowniczką szkoły, lecz rządził pan Władysław - były więzień obozu koncentracyjnego. Był to człowiek niezwykle zdolny. Uczył matematyki wspaniale. Na jego lekcjach można było usłyszeć przysłowiową muchę. Oprócz tego prowadził trzygłosowy chór szkolny, który występował na rożnych uroczystościach. Miał doskonały słuch, grał na skrzypcach i innych instrumentach. Zorganizował zespół mandolinistów. Byli oni m.in. na otwarciu szkoły w Ostrówku. Pan Władysław był uzdolniony artystycznie. Pięknie malował, wyszywał, rzeźbił. Lekcje rysunków były też na wysokim poziomie. Poznaliśmy liternictwo, perspektywę. Stosowaliśmy akwarelę, temperę, farbę olejną, malowanie na szkle, papierze pakowym, brystolu. W suterenach szkoły pan Koszel zorganizował warsztaty dla chłopców. Ich "dzieła" były na wystawach nawet w Warszawie. Poznawali rożne techniki obróbki drewna i metalu. Pan Koszel zorganizował też budowę w holu na parterze sceny z kurtyną i kulisami.
Uzdolniona artystycznie była też pani Zuzanna, lecz jej talenty niknęły przy osiągnięciach męża.
Mucha nadziana na stalówkę
Chyba w 1956 r. przybyła z Kozłówki pani Aniela Maziak. Moja mama znała ją wcześniej i wiedzieliśmy, że pani Maziak była dobrym człowiekiem. Była nieszczęśliwą osobą. Miała córkę, z którą została rozdzielona w czasie wojny. Dziewczyna pozostała na terenie ZSRR i została przysposobiona przez rosyjską rodzinę i nie chciała wrócić do matki, która bardzo cierpiała z tego powodu. Starała się wszelkimi sposobami ją odzyskać.
Pani Maziak miała ciężkie życie z niektórymi uczniami. Powodem była jej niewyraźna wymowa. Pani wołała: "tu pać!", co znaczyło "tu patrz!". Chłopcy wtedy tupali, a pani wołała "nie tupać tylko tu pać!"
Gdy kończyłam szkołę, kierownikiem był pan Roman Kornacki.
Z pobytu w szkole pamiętam czarne ropowane podłogi, które trochę cuchnęły. Porządek w szkole i otoczeniu jednak był - zasługa pana Koszela. Otoczenie było zadrzewione, ukwiecone, boisko otoczone siatką. W szkole były drewniane ławki z wycięciem w blacie, w którym mieścił się kałamarz. Gdy maczało się w nim stalówkę, nieraz nadziewała się mucha. Sale były widne i przestronne. Woźna na zakończenie lekcji dzwoniła mosiężnym ręcznym dzwonkiem. Pozwalała nieraz nam zadzwonić, gdy kończyła się przerwa.
W szkole było dożywianie. Dostawaliśmy chleb z marmoladą i kawę zbożową.
Niewygodą było tylko korzystanie z toalety na dworze. Był to murowany osobny budyneczek. Biegało się tam na przerwach.
Organizowano uroczyste akademie pierwszomajowe z występami chóru, zabawy choinkowe. Szkoła prowadziła działalność oświatową i rozrywkową dla dorosłych. Były odczyty, kursy rolnicze. Można było uzupełnić wykształcenie podstawowe.