reklama

Wrzesień 1939: Fala uchodźców przeszła przez Lubartów

Opublikowano:
Autor:

Wrzesień 1939: Fala uchodźców przeszła przez Lubartów - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

KulturaUchodźcy, bombardowanie, brak żywności, chaos - tak zapamiętali mieszkańcy Lubartowa wrzesień 1939 r. Niektórzy swoje wspomnienia opublikowali.

- Dnia 1 września zaczęło się! Komunikaty w radio: "Uwaga, uwaga, przeszedł, koma 3"... - zapisał Witold Skaruch w swoich wspomnieniach.

- Ja jako harcerka zostałam powołana do służby na dworcu kolejowym w Lubartowie - pisała w pamiętniku Zofia Ruzga. Jej pamiętnik został wydany przez córkę w formie niewielkiej książki.

Uchodźcy bez jedzenia

- Dzisiaj od godz. 7 do 9 wieczorem miałam służbę z Lalką L. na dworcu kolejowym. Miałyśmy telefonować do Burmistrzowej o nadchodzących pociągach z ludnością ewakuowaną Jednak żaden pociąg nie nadszedł. Czekałyśmy z żywnością i opatrunkami - zapisała Zofia 1 września. Pociągi z uchodźcami zaczęły przybywać od następnego dnia. Ewakuowani ludzie nie mieli nic do jedzenia.

- Widocznie dowiedzieli się o tym Żydzi w mieście, bo przytransportowali wóz z pieczywem. Ludzie ci, a przeważnie mężczyźni, rzucili się na Żyda i ograbili go z zawartości wozu. Byłby Żyd stratny, gdyby nie jakichś dwóch wojskowych, którzy zwrócili mu koszta i przeprosili - zapisała.

Na dworcu powstała kuchnia, w której harcerki rozdawały żywność. Nastroje wśród uchodźców były różne.

- Jedni spazmowali, płakali, wyrzekali na wojsko. Inni byli weseli, żartowali, widocznie ich to bawiło - zanotowała Zofia.

Pierwsze bomby

Pewnego dnia pojawił się pierwszy niemiecki samolot. Zrzucił kilka bomb na stację.

- Szczęśliwie stało się, że żadna nie trafiła i wszystkie wpadły w puste pole. No, ale sam huk przestraszył mieszkańców i jeszcze tego samego dnia całe tłumy podążały do pobliskich wsi i lasów - opisała zdarzenie harcerka.

Robert Marciniak z Lubartowa miał wtedy kilka miesięcy.

-  Jak zaczęło się bombardowanie, mama złapała mnie w chustkę i wybiegła z domu. Mieszkaliśmy jakieś 100 metrów od stacji kolejowej. Na stacji była rampa do załadunku zwierząt. Żeby mogły łatwiej wchodzić do wagonów, była wybrukowana. Kiedy po nalocie wróciliśmy do domu, okazało się, że kamień z tej rampy przebił dach naszego domu i trafił w moje łóżeczko - opowiada.

Zorganizowano pomoc dla żołnierzy.

- Dużo było tych głodnych żołnierzy, gdyż sala była zapchana aż za ciasno - pisze Zofia. - Poszłam z jakimś porucznikiem do pobliskiego budynku szkolnego, w którym mieściła się kwatera żołnierska. Było tam kilku rannych, którym właśnie zanosiłam suchary. Biedaki leżeli w mundurach obandażowani na gołej ziemi! - zapisała.

Tylko ręka wystawała z ziemi

- 11 września nalot. Grad zapalających bomb. Jak świeczki na choince! Od frontu i od podwórza! Z trudem przecisnęliśmy się biegnąc w stronę "ogrodów". Lotnik zniżył się i ostrzeliwał gaszących pożar mężczyzn. Leżąc w bruzdach słyszeliśmy jęczenie ciężkich bombowców - zapamiętał Witold Skaruch.

- Słychać było wyraźnie warkot bombowców. Na twarzach pań pojawił się przestrach - opisuje nalot Zofia. - Warkot nigdy nie był taki wyraźny. Naraz wszyscy się zatrzęśli od strasznego huku powtórzonego kilkakrotnie gdzieś obok nas. Obok na sąsiedniej ulicy był pożar domu od bomby, drugi pożar był w kierunku stacji i trzeci w kierunku rzeźni. Dowiedzieliśmy się, że z ludzi tylko jeden chłopczyk padł ofiarą i żołnierz - zapisała.

Bomby spadły na posesję Marciniaków.

- Mieliśmy żelazną bramę osadzoną na szynach kolejowych. Rozniosło ją tak, że nawet ślad nie został. Trzy stare, grube wiśnie wybuch wyrwał z korzeniami. Podmuch zasypał całkowicie ziemią matkę i mnie. Sąsiad zauważył, że z ziemi wystaje dłoń mamy. Ludzie nas odkopali. Przeżyliśmy chociaż mama prawie straciła wzrok, do końca życia nie widziała dobrze. Mnie wsadzili do miski z wodą i zapałkami wydłubywali mi ziemię z nosa, uszu, oczu, skąd się dało - opowiada pan Robert. 

Przystojni Niemcy okropni jak śmierć

- Odwrót. W rowach walały się karabiny, ładownice, maski gazowe. Następna fala uciekających. W samochodach i motocyklach. Wszyscy na wschód, na Rumunię - wspomina Witold Skaruch.

- Aż pewnego dnia nie można było spotkać w Lubartowie żadnego polskiego żołnierza. Przed południem jeszcze zjawili się Niemcy. Okropne jak śmierć przeżycie - pisze Zofia Ruzga.

- Pojawili się! Kierowca na motocyklu, strzelec z karabinem maszynowym w przyczepie. Za nimi ciężarówki wypełnione żołnierzami - pisze Witold. - Zwycięzcy, młodzi i przystojni chłopcy w świetnie skrojonych mundurach jedli i pili w powstających lokalach. Synowie urzędników, młodzieńcy z Hitlerjugend kopali przemykających pejsatych Żydów w chałatach i jarmułkach - wspomina Skaruch. Tak zaczęła się dla Lubartowa okupacja.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE