reklama

Zamach na Adolfa Dykowa, kata Południowego Podlasia

Opublikowano:
Autor:

Zamach na Adolfa Dykowa, kata Południowego Podlasia - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kultura30 października 1943 w akcji na szosie koło miejscowości Stasinów polskie podziemie zlikwidowało najgroźniejszego kata narodów polskiego i żydowskiego.

Historia Adolfa Dykowa wcale nie musiała się tak skończyć. Człowiek winny śmierci kilkuset osób na Podlasie nie trafił z armią najeźdźców, ale się tu po prosu urodził. W końcówce XIX położone niedaleko Wohynia i Milanowa miejscowości Okalew i Cichostów były terenem osadnictwa niemieckiego. Łącznie przed II wojną światową mieszkało w nich ok. 300 osób przyznających się do narodowości niemieckiej i wyznania ewangelickiego.

Dlaczego stał się bestią?

Osadnicy mieli swoje szkoły i dom modlitwy. Dykow pochodził z Okalewa, z rodziny niemiecko - ukraińskiej. W latach trzydziestych nie wyróżniał się niczym specjalnym - był stolarzem świadczącym usługi w młynach w Komarówce i Wohyniu, w rejonie stacji kolejowej Bezwola do dziś stoją zabudowania, w budowie których uczestniczył. Wśród osadników niemieckich z pewnością działała jakaś siatka wywiadowcza, jednak nie mamy żadnych pewnych informacji świadczących, że Dykow był w nią zaangażowany. Trudno psychologizować dociekając, dlaczego po wkroczeniu Niemców akurat on z niewiarygodną wręcz pasją i zaangażowaniem przystąpił do działania na szkodę swoich dotychczasowych sąsiadów. Wielu niemieckich osadników zachowywało się w tej sytuacji dość przyzwoicie. Nie angażowali się raczej w jakieś akty solidarności i wsparcia, ale też raczej nie szkodzili. Dykow nie miał względu na dawne kontakty, koleżeństwa, znajomości. Całą swoją wiedzę oddał na użytek gestapo, najpierw jako tłumacz, potem zaś etatowy funkcjonariusz. We wspomnieniach i literaturze podejmowane są różne próby oceny, ilu Żydów i Polaków zostało zamordowanych z jego powodu, na pewno jednak liczyć należy je w setkach. Relacje są jednak zgodne w innym punkcie: człowiek, którego zaczęto nazywać "Katem Podlasia" nigdy nie ukrywał, że po prostu uwielbia swoją robotę.

Zabić konfidenta! 

W ciągu kilku miesięcy dzięki kontaktom Dykowa udało się radzyńskiemu gestapo zbudować siatkę informatorów. Było to dla podziemia śmiertelne zagrożenie. Decyzja mogła być tylko jedna. Pierwsze próby zamachu, przygotowywane miejscowymi siłami, miały miejsce w 1941 roku. Potem nawet przybyła grupa egzekucyjna z położonej na dzisiejszej Białorusi Lidy, wróciła jednak bez efektów. Gestapowiec strzegł się bardzo dobrze - nigdzie nie ruszał się bez kilkunastoosobowej obstawy, często zmieniał trasy przejazdów i plany działań. Na szansę trzeba było czekać do 30 października 1943 roku (podawana gdzieniegdzie data 30 listopada jest błędna). Wtedy nadeszła informacja, że Dykow pojechał do Wohynia. Oddział dowodzony przez Konstantego Witkowskiego ps. Miller (w innych wersjach Muller) przebywał w tym czasie w Zbulitowie. Szybko zmobilizowano łącznie 24 partyzantów i przygotowano zasadzkę na dzisiejszej szosie 63, w rejonie mostku koło Stasinowa (dzisiaj można wypatrzyć tam, od południowej strony drogi, pamiątkową tabliczkę). Leśnym sprzyjało tego dnia szczęście. Po pierwsze Dykow wybrał akurat tą drogę, a nie (dzisiejszą powiatową) przez Zbulitów. Po drugie półciężarówkę z ochroną odesłał przodem. Tej szansy nie można było przepuścić.

Morderca błagał o życie

Pierwszy na trasie pojawił się motocyklista - zwiadowca. Zatrzymano go, odprowadzono do lasu i zastrzelono. Miejsce to można określić z dużą dokładnością: jeden z poszukiwaczy śladów historii znalazł tam wykrywaczem kilka łusek, związanych najpewniej z tym właśnie epizodem.

Dykow jechał w towarzystwie kierowcy i adiutanta samochodem osobowym. Kiedy auto znalazło się na wysokości zasadzki, z południowej strony drogi zagrał karabin maszynowy i automaty. Kierowca zginął na miejscu. Adiutant próbował uciekać w pola, ale został ścięty serią. Ranny Dykow wyczołgał się z samochodu i próbował się ostrzeliwać, ale rany były poważne. Pierwszy podszedł do niego Zygmunt Korszeń ps. Tulipan ze Zbulitowa, chwilę później sam Miller i Stefan Końka. Hitlerowiec próbował tłumaczyć się, że szkodził tylko Żydom, że sprawi, iż gestapo wypuści wszystkich Polaków, ale na wszelkie wyjaśnienia i pertraktacje było o ponad 3 lata za późno. W oddziale było za dużo osób, którzy ze zbrodniarzem mieli nawet osobiste rachunki krwi. Bronisławowi Pawlinie, ps. Gruz kilka miesięcy wcześniej Dykow w miejscowości Płudy wymordował całą rodzinę, włączając w to kilkumiesięczne niemowlęta.

Zabitych Niemców ułożono przy drodze. Ciała oblano benzyną i podpalono, zabezpieczając jednak twarz Dykowa. Polakom zależało, żeby Niemcy dokładnie wiedzieli, kogo i dlaczego zastrzelono.

Zbulitów zapłacił krwią

Egzekucja Dykowa nie pozostała bez reakcji niemieckiej. 9 listopada podjęta została pacyfikacja wsi Zbulitów, która uznana została za główny ośrodek akcji partyzanckiej. Aresztowano 30 osób, z których 14 rozstrzelano w Stasinowie. W związku tym, że w trakcie akcji Michał Kaliszuk (ps. Burza) zastrzelił zastępcę Dykowa, równie okrutnego gestapowca Antoniego Neumanna, w Bezwoli zamordowano jego rodzinę - do płonącego domu wepchnięto jego żonę i dwoje dzieci. Zamordowano też kilkunastu żołnierzy podziemia przetrzymywanych na Zamku Lubelskim.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE