Pierwszy lotniczą pasją w rodzinie zaraził się starszy z braci Janek. Podjęcie nauki w szkole w Bydgoszczy było wielkim wydarzeniem dla całej rodziny.
Bez matki, bez domu ale z marzeniami
Opowiada nam pani Kazimiera Juszczuk, siostrzenica lotników: - Chłopcy nie mieli łatwo. Mama (moja babka), wcześnie umarła, miała 31 lat. Mieli wtedy 4 i 9 lat, musieli ojcu pomagać na gospodarstwie. Co gorsza, w jednym z dwóch dużych pożarów, jakie spadły w tym czasie na Branicę, spalił się ich dom i przez jakiś czas mieszkali u innych ludzi, zanim udało się pobudować nowe domostwo, w innym kącie wsi. Chłopcy chrzest przyjęli najpewniej w Czemiernikach, do szkoły chodzili w Suchowoli, potem w Radzyniu Podlaskim. Starszy, urodzony w 1915 roku Janek, znalazł sobie szkołę lotniczą w Świeciu koło Bydgoszczy, ukończył ją jeszcze przed wojną, był radiowcem na Okęciu. Kazimierz, młodszy o 5 lat najpierw chciał uczyć się w handlowej szkole w Międzyrzecu, ale zorientował się, że płacenie czesnego jest ponad możliwości ojca. Chciał iść w ślady brata, ale tata oponował: Jak ten się zabije, to chociaż ty żyj.. Ale Kazimierz się zaparł: głodny, piechotą, powtarzając komisję wojskową (bo miał niedoleczone zęby, jak to na wsi...), ale też się do lotnictwa dostał. Kochał to - opowiada pani Kazimiera, której mimo 77 lat, formy i pamięci możemy pozazdrościć.
Biało-czerwona szachownica nad BerlinemJan już przed wojną był wyszkolonym pilotem bombowców, radiowcem i strzelcem pokładowym, latał na Karasiach i Łosiach. Jesienią 1939 nie zdążył wziąć udziału w walce, jego oddział został ewakuowany do Kut w Rumunii. Stamtąd, przez Bejrut i Marsylię dostał się do Wielkiej Brytanii, gdzie uczestniczył w formowaniu polskich dywizjonów bombowych 300 Ziemi Mazowieckiej i 301 Ziemi Pomorskiej. Latał w trzyosobowych załogach jako radiowiec i strzelec. W sierpniu i wrześniu 1940 bombardował niemiecką flotę inwazyjną w Brest i Boulogne. Jednak z pewnością podobnie, jak wszyscy inni alianccy piloci, czekał na inny rozkaz. On, jako jeden z nielicznych miał okazję zrealizować go jako pierwszy. W nocy z 23 na 24 marca 1941 cztery samoloty z Dywizjonu 300 wyruszyły na Berlin! Kanonada trwała bez przerwy, a wybuchy posuwały się po niebie razem z naszym samolotem. Czasami były tak bliskie, że fale wybuchu uderzały w kadłub, wytwarzając odgłos podobny do uderzenia kijem w metalową puszkę. Innym razem podmuch przechylał naszą maszynę na bok, podrzucał w górę lub spychał w dół– wspomina uczestnik tego rajdu, kpt. pil. Gołko. Polacy bezpiecznie wrócili do bazy w Swinderby. Gorzej powiodło się w nocy z 10 na 11 lipca tego roku. Nad maleńkim miasteczkiem Oud Turnhout, wracających znad Kolonii Polaków dopadły niemieckie myśliwce. Maszyna Artymiuka została zestrzelona. Tylko jeden pilot uniknął niewoli. Reszta znalazła się w stalagu. Artymiuka uwięziono w obozie koło najpierw na Pomorzu, a potem koło Żagania.
Belgowie pamiętająDzisiaj w centralnym punkcie Oud Turnhot stoi pomnik upamiętniający te zdarzenie. Kiedy kilkanaście lat temu grupa potomków i krewnych lotników z dywizjonu, zebrana i namówiona do wspólnej wędrówki szlakami przodków przez panią Lucynę Artymiuk, córkę Jana, zawitała do Belgii, podjęta została z wszystkimi możliwymi honorami. - To byli bohaterowie, latali za naszą wolność - argumentował w czasie uroczystości wzruszony burmistrz. Za swoją służbę Jan otrzymał Srebrny Krzyż Virtuti Militari, Krzyż Walecznych oraz wiele odznaczeń brytyjskich. Do cywila przeszedł w 1948 roku i wyemigrował do Australii. Świat okazał się zresztą bardzo mały - jego pierwszym współlokatorem był niejaki pan Momont z nieodległych od Branicy Świerżów. Na emigracji był aktywny w organizacjach polonijnych. W czasie Olimpiady w Melbourne jego gościem był m.in. słynny polski oszczepnik Janusz Sidło. Zmarł w 1986 roku, pochowany jest w Melbourne.
Powietrzna walka nad HolandiąKazimierz w chwili wybuchu wojny był jeszcze uczniem szkoły w Świeciu. Przedostał się do Anglii, w 1941 ukończył kursy pilotażu. Skierowany został do do 305. Dywizjonu Bombowego Ziemi Wielkopolskiej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Duży rozgłos zdobył jego wyczyn w czasie powrotu znad Essen w Niemczech: "..Sierżant Kazimierz Artymiuk, pilot Wellingtona, który bombardował celnie Essen w nocy, uszedł przed nieprzyjacielem dzięki sprawnej taktyce uników. Wellington był atakowany niedaleko brzegu holenderskiego przez niewidoczny samolot z dołu. Tylny strzelec był ciężko ranny, hydraulika uszkodzona, radio pokładowe nie działało, stery chwilami zacinały się a tylko silnik przerywał. Mimo to sierżant Artymiuk doprowadził samolot do bazy i wykonał dobre lądowanie bez podwozia" - relacjonuje podniebne boje starszego z braci, Andrzej Janczak w książce "Cel na dzisiejszą noc" (wydanie w niesłychanie kiedyś popularnej serii "Z Żółtym Tygrysem"). Jako jeden z dwóch polskich pilotów za wyczyny tej nocy otrzymał jedno z rzadziej przyznawanych brytyjskich odznaczeń - Distinguished Flying Medal. Może nim pochwalić się tylko 68 polskich lotników.Do 17 października 1943 roku odbył pełną turę 30 lotów bojowych. Po odbyciu tury operacyjnej Kazimierz Artymiuk został skierowany na stanowisko instruktora do 18 OTU, później do 31 OTU, gdzie przeszedł przeszkolenie do lotów na ciężkich bombowcach Short Stirling i Handley Page Halifax. Według opowieści usłyszanej od członków rodziny, najprawdopodobniej latał również nad Warszawą z próbami zrzutu dla powstańców. Od 23 stycznia 1945 roku został pilotem w 301. Dywizjonie Ziemi Pomorskiej "Obrońców Warszawy". Odbył pięć lotów na zadania specjalne.
Kazimierz po zakończeniu wojny przeszedł do lotnictwa transportowego, zaś wkrótce zwolnił się z Polskich Sił Powietrznych i wstąpił do RAF. Służył tam do 1975 roku. Zmarł w 1984 roku we wsi Randwick w hrabstwie Gloucestershire. Polskę odwiedził tylko raz, w 1982 roku.