Lublinianin od zawsze jest związany z piłką nożną. Grał w Wiśle Puławy, trzykrotnie prowadził Cisy Nałęczów, pracował w Lewarcie Lubartów, a ostatnio odpowiadał za wyniki Sokoła Adamów, jeszcze w IV lidze.
ROZMOWA ZE Zbigniewem Sławomirem Kozłowskim, autorem książki "Byłam pokojówką komendanta..."
Koszulkę tuliłem jak dziecko misia
Jak doszło do tego, że znalazł się Pan w Reprezentacji Polskich Pisarzy?
- Dostałem wiadomość od Jacka Kosierba, iż znalazłem się wśród powołanych na mecz do Gaszowic koło Rybnika. Zmierzyliśmy się z mieszkańcami gminy. Spotkanie zostało rozegrane w ramach obchodów Tygodnia Bibliotek. Z tego co wiem, to 67 spotkanie w historii reprezentacji.
67 spotkanie, a Pan ma 64 lata...
- Powiem szczerze, że nie wiedziałem, iż istnieje taki zespół. Dostałem zaproszenie. Ucieszyłem się. Pomyślałem, że może akurat ktoś będzie chciał zobaczyć jak gra taki starszy pan. Myślę, że wszyscy byli pozytywnie zaskoczeni. Nie odstawałem na boisku od o wiele młodszych kolegów z drużyny czy przeciwników.
Z tego co wiem, grał Pan w Klasie Okręgowej w wieku...
- 53 lat. Miałem na karku ponad pół wieku, a regularnie uganiałem się za piłką z rywalami, którzy mogliby być moimi synami, a nawet wnuczkami. Do dzisiaj cieszę się zdrowiem, nie znam lekarzy specjalistów, gdyż do nich nie chodzę. Jakoś specjalnie nie przygotowywałem się do debiutu w reprezentacji. Truchtałem i się rozciągałem na stadionie w Nałęczowie.
Niegdyś miał Pan szansę na debiut w juniorskim zespole naszego kraju...
- Kiedy to było. Motor Lublin wywalczył mistrzostwo kraju w swojej kategorii wiekowej. Miałem wtedy 15 lat. Rok później dostałem telefon z informacją, iż rozważają moją osobę do powołania. Miałem być przygotowany do wyjazdu na Mistrzostwa Europy. Drugi raz nie zadzwonił przedstawiciel związku.
Ale koszulkę z orzełkiem Pan dostał?
- Właśnie po wygraniu mistrzostwa kraju otrzymaliśmy koszulki z napisem Polska i orzełkiem. Takie zwykłe, bawełniane. Dzisiaj to może być śmieszne, ale gdy ją dostałem, tuliłem ją tak, jak dziecko przytula się do misia. Dzisiaj każdy może taki trykot kupić w sklepie. W tamtych czasach było to coś wyjątkowego.
Od zawsze jest Pan związany z piłką nożną, a niedawno wydał Pan pierwszą książkę...
- Postanowiłem opublikować wspomnienia mojej mamy Ewy, która była więźniarką w Konzentrationslager Lublin na Majdanku i w Ravensbruck. Była młodą i piękną kobietą. Dzięki temu przetrwała. Wybrali ją do pracy w domach komendantów Majdanka. Była pokojówką. Dzięki temu miała nieco inne możliwości. Zaprzyjaźniła się z żoną jednego z nich, która była tancerką opery wiedeńskiej. Jak opowiadała mama, ta kobieta nie była świadoma tego, co dzieje się za murami obozów. Gdy mamę zabrali do Ravensbruck, ona pojechała za nią. Chciała ją wyciągnąć z obozu. Co ciekawe, nie udało się tego zrobić. Nie było szans, a przecież powoływała się na swojego męża, czyli szefa Majdanka.
Dlaczego książka ujrzała światło dzienne?
- Swego czasu pojawiło się stwierdzenie "Polskie Obozy Koncentracyjne", które było wszechobecne na zachodzie. Książka jest odpowiedzią na sytuację polityczną. Mojej mamie oraz pozostałym więźniom nie mieściłoby się w głowie, że ktoś może pomyśleć i powiedzieć właśnie w taki sposób o obozach.
Lada dzień pozycja zostanie wydana w języku angielskim. Dlaczego?
- Chcę zainteresować książką Niemców, Francuzów, Anglików i Austriaków. Nie wierzę w zainteresowanie w Izraelu. Zwiastuny wysłałem właśnie do przedstawicieli tego kraju. Narracja nie odpowiada wydawnictwom z Izraela.
Czy znane osoby mają tą pozycję w swoich zbiorach?
- Wysłałem ją do premiera Izraela - Binjamina Netanjahu, ministra kultury i dziedzictwa narodowego - Piotra Glińskiego oraz żony Aleksandra Kwaśniewskiego - Jolanty.
Taniej z hasłem "Wspólnota" Książkę można nabyć bezpośrednio u autora. Więcej informacji można uzyskać pod nr tel. 601 959 873. Jeśli chcesz zakupić pozycję taniej, wystarczy podać hasło "Wspólnota". Autor gwarantuje cenę promocyjną.