Rotmistrz Aleksander Ułan, patron lekkiej kawalerii
Założoną w połowie XVI wieku wieś król August II Sas w 1711 roku nadał zasłużonemu w polu rotmistrzowi tatarskiemu Aleksandrowi Ułanowi. Wcześniej, od czasów Jana III Sobieskiego w okolicy (Lebiedziew, Studzianka, Małaszewicze, Ortel) często osadzano w tym kącie Rzeczypospolitej dzielnych a wiernych Rzeczypospolitej potomków Tuhaj Beja. Tak też wojował i Aleksander: dowodził jedną z królewskich chorągwi jazdy. Słowo "ułan" w tym czasie trudno zinterpretować jednoznacznie: w tatarskim oznaczało młodego mężczyznę, ale było też tytułem szlacheckim. Znakomity ród Assańczukowiczów przyjął je za nazwisko.
Po śmierci Aleksandra dowództwo pułku zostało objęte przez Czymbaja Murzę Rudnickiego a potem słynnego Józefa Bielaka, bohatera Insurekcji Kościuszkowskiej. Sama formacja jednak, od pierwszego dowódcy, popularnie zwana była "wojskiem ułanowym" i przylgnęła do wszystkich oddziałów tatarskiej jazdy.
Sytuacja skomplikowała się w końcówce stulecia. Tatarzy na swoich małych a żwawych konikach co raz to dokazywali, że równać się z nimi żadna inna kawaleria nie może. Na saskim żołdzie bili się w Niemczech i Austrii. Takich żołnierzy chciał mieć każdy. Po chwili więc oddziały "ułanów" wystawiali Prusacy a nawet Rosjanie. Stanisław August Poniatowski ufundował przyboczny pułk, elegancko odziany w rogatywki, kurtki z wyłogami, spodnie z lampasami (malowane dzieci...), wyposażony w szable, lance z proporczykami i pistolety. Oczywiście w tym czasie zatraciły już swój tatarski charakter i służyli w nich reprezentanci wszystkich nacji. Słowo "ułan" w powszechnej świadomości stało się synonimem lekkiego kawalerzysty.
"Oryginalni", tatarscy ułani jednak zachowali swoją specyfikę i odrębność. Przez Powstanie Kościuszkowskie, Legiony, epopeję napoleońską, wojnę z bolszewikami aż po wrzesień 1939 kiedy pod dowództwem Aleksandra Jeliaszewicza, pod Maciejowicami po raz ostatni w dziejach polskich Tataarów szarżował na Niemców.
Stary rotmistrz Aleksander Ułan, niegdysiejszy właściciel Koszoł na Podlasiu, odgoniwszy na chwilę namolne hurysy, z pewnością patrzył na to z wysokości i mówił: "moja szkoła, moja szkoła..."