11 listopada 1918 nad ranem w lesie Compiegne k. Paryża, w wagonie kolejowym przedstawiciele Anglii, Francji i Niemiec podpisali zawieszenie broni. Jeden z jego punktów zawierał postanowienie o wycofaniu wojsk niemieckich z terenów należących do Rosji - co dotyczyło też Podlasia. W rzeczywistości w wielu miejscowościach już od dłuższego czasu Niemcy nie przejawiali żadnego ducha walki, bez większego oporu pozwalając się rozbrajać nawet wielokrotnie słabszym siłom polskim.
Zaborcy chcieli już wrócić do domu
Było tak na przykład w Lubartowie, gdzie wszystko przebiegało zupełnie inaczej. Niemcy nie postawili nawet symbolicznego oporu. Dowodzący Austriakami oficer, z pochodzenia Polak, sam pomagał rozbrajać podkomendnych. Węgierski dowódca oddał broń i jedyne, o co miał pretensje, to fakt, że musi opuścić miasto, z którym od 1915 roku dość się zżył, które polubił i w którym planował zamieszkać.
W Łukowie korpus oficerski kapitulował przed ułanem Tadeuszem Bieńkowskim, wysłana odsiecz poddała się dwóm wysłannikom polskich władz tymczasowych. Po mieście włóczyły się grupy szwejków, poszukujących jakiegoś choćby i gimnazjalisty, przed którym mogliby złożyć broń.
Również w Radzyniu młodzi ludzie wzięli udział w rozbrajaniu Niemców: początkowo żołnierze w pikielhaubach postawili zacięty opór, padli zabici i ranni, jednak po kilkunastu godzinach, wobec nieudanej próby przebicia się na południe, zaborcy zrozumieli, że bić się w zasadzie nie ma już o co.
Kilkadziesiąt godzin wolności
W Międzyrzecu wydarzenia przybrały zupełnie inny obrót. Na pierwszy rzut oka gród nad Krzną wydawał się być łatwym kąskiem. Wobec niepowodzeń frontowych i przebiegu rewolucji w Rosji, armia niemiecka przejawiała daleko idące objawy demoralizacji. W garnizonach powstawały komunizujące Rady Żołnierskie, będące alternatywnymi ośrodkami dowodzenia dla normalnych struktur. Z drugiej strony istotne jest, że obszar Międzyrzeca - w odróżnieniu choćby od Łukowa - w ramach tzw. Etapów Bugu - podlegał bezpośrednio władzom wojskowym, rezydującym w Białej Podlaskiej. O ile w mniejszych, położonych na terenie dawnej Kongresówki ośrodkach wśród Niemców dominowały tendencje kapitulanckie, o tyle zaplecze frontowe było gotowe bić się do upadłego.
Zachęceni sukcesami w Rykach, Dęblinie (zdobyta duża ilość uzbrojenia) i Łukowie dowódcy Polskiej Organizacji Wojskowej zadecydowali o podjęciu próby zajęcia Międzyrzeca. Kilkudziesięciu piechurów załadowano w Łukowie do dwóch zdobycznych wagonów. Na miejsce dotarło tez kilkudziesięciu peowiaków z Lubartowa. 13 listopada dowódca oddziału, 26-letni sierżant Ignacy Zowczak, od dowodzącego międzyrzeckim garnizonem majora Kwappa zażądał oddania broni. Kiedy oficer odmówił, Polacy podjęli negocjacje z Radą Żołnierską. Ci oczywiście nie byli zainteresowani walką i szybko zawarto porozumienie, pozwalające Niemcom zatrzymać broń krótką i dostęp do linii telefonicznej, i odjechać. Zowczak przystąpił do organizowania administracji, Niemcy zobowiązali się zachowywać przyzwoicie. Niestety nie udało się porozumieć z polskimi siłami z Lubartowa - uzbrojony 40-osobowy oddział wycofał się z Międzyrzeca do rodzinnego miasta. Zowczak miał pod komendą ok. 70 uzbrojonych ludzi.
Płonący Pałac Potockich
Major Kwapp jednak nie zaniechał swoich obowiązków. Telefonicznie połączył się z Białą Podlaską. Tamtejszy silny garnizon również dał się ogarnąć rewolucyjnym nastrojom, jednak przybycie do miasta elitarnego 2 pułku huzarów przybocznych, zwanych "huzarami śmierci" i kilka doraźnych egzekucji na rewolucjonistach pozwoliło dowództwu opanować sytuację. 16 listopada wyruszyła w kierunku Międzyrzeca ekspedycja. Dobrze poinformowani przez Kwappa huzarzy znali rozmieszczenie polskich posterunków. Szybko przebili się w kierunku Pałacu Potockich, gdzie mieścił się sztab Zowczaka. Niemieccy jeńcy, umieszczeni na piętrze budynku, dyskretnie w nocy go opuścili i przyłączyli się do rodaków.
Zaborcy ostrzelali Pałac z broni maszynowej i obrzucili go granatami, wywołując pożar. Próbujących uciekać przed ogniem obrońców bez pardonu zabijano. Zowczak próbował poddać oddział, ale został zabity.
W tym samym czasie grupa byłych jeńców zaatakowała polskich ochotników broniących dworca kolejowego. Po ostrej wymianie ognia posterunek skapitulował, ale dzięki ogólnemu bałaganowi Polakom udało się dość szybko uciec z niewoli.
Masakra ludności cywilnej
Rozbicie oddziałów wojskowych nie było końcem nieszczęść. Niemcy próbowali uderzyć również na Radzyń, ale zostali powstrzymani koło Grabowca (gm. Kąkolewnica). Upojeni rozlewem krwi, ale też i gorzałką, rozpoczęli pogrom ludności cywilnej. Przez dwa dni plądrowali domy i mieszkania, nie szczędząc ani mienia, ani zdrowia i życia mieszkańców. Kiedy fala gwałtów opadła, mieszkańcy bali się wyjść na puste ulice. Huzarzy wzięli też zakładników, którzy życiem mieli odpowiedzieć za jakiekolwiek próby postawienia oporu zaborcom.
Międzyrzec ciągle pamięta
Walki ustały po 18 listopada, kiedy dowództwo POW zawarło porozumienie z Niemcami dotyczące zasad ich ewakuacji w kierunku na Grajewo i dalej Prusy Wschodnie. Zaborcy koleją opuścili Międzyrzec 18 grudnia.
Łączny bilans ofiar starć w Międzyrzecu to 19 poległych żołnierzy z oddziałów Ignacego Zowczaka oraz ok. 30 zabitych cywili. Niemcy nie pozwolili pochować tych ofiar z należnym szacunkiem. W pobliżu Pałacu Potockich wykopano zbiorowy grób, do którego wrzucono polane kwasem karbolowym ciała. Dopiero po ostatecznym wycofaniu się Niemców, zwłoki ekshumowano i złożono na cmentarzu katolickim. Uroczystościom przewodził biskup Henryk Przeździecki. W 1931 roku odsłonięto pomnik ku czci zabitych i pomordowanych.