Mnich Ignacy przeżył nad Bugiem biedę i dostatek. Kiedy w końcówce XIX wieku przestępował furtę, zawsze wierna Prawosławiu wspólnota składała się z kilkunastu mnichów, których zadaniem była propaganda wśród miejscowej rzymskokatolickiej i unickiej ludności. Same władze cerkiewne jednak raportowały, że mnisi są do tej roboty nieprzygotowani, niewykształceni (żaden nie miał nawet średniego wykształcenia) i mimo potężnych nakładów i ofiar z całej Rosji, akcja idzie na marne. Ignacy obserwował rozkwit wspólnoty, przybywanie przeorów i mnichów, budowę nowej cerkwi i gmachu, założenie szkoły dla dzieci, , aż po chwilę, kiedy w ok. roku 1915 zakonników było ok. 80 a w prowadzonych szkołach uczyło się ponad 400 uczniów.
Upadek Twierdzy Prawosławia
W 1915 roku i wejściu Niemców Ignacy wraz z całą wspólnotą uciekł do Moskwy, skąd nieliczni zakonnicy wrócili dopiero po wojnie. Monaster zastali w ruinie. Nieprzyjazne prawosławiu władze mocno rozważały zamknięcie klasztoru, myśląc o umieszczeniu w nim jednostki wojskowej. Przed ikoną świętego Onufrego modliło się wówczas tylko czterech mnichów. O zwrocie rozgrabionych hektarów nie było co nawet myśleć. Bieda wyglądała z każdego kątka. Wspólnota nie miała szansy utrzymać się bez pomocy z zewnątrz. W klasztorne progi nie garnęli się tez nowicjusze. W 1939 znakomitą większość z liczby kilkunastu mnichów stanowili Białorusini i Ukraińcy. Ignacy był nie tylko najstarszym wiekiem, ale i "monaszestwem" - długością życia w zakonie. Nie znamy innych szczegółów, niż idealizująca "swojego" świętego tradycja klasztorna, która mówi, że wypełniając nieskomplikowane obowiązki dzwonnika imponował pokorą i pobożnością,
Jedyny, który odważył sie działać
W czasie II wojny światowej Jabłeczna znalazła się w Generalnym Gubernatorstwie. W klasztorze umieszczono jednostkę pograniczników. Okolicą administrował hitlerowiec Keller. Natychmiast zarekwirował klasztorną ziemię, wybił zwierzęta, rozkradł zapasy. Do eskalacji konfliktu doszło w nocy z 9 na 10 sierpnia. Keller najpierw ugościł gorzałką grupę żołnierzy, a podpitych podjudził do napadu na monaster. Mówił, że mnisi ukrywają broń. Żołnierze zacżęli demolować budynek. Mnichów wyprowadzono na zewnątrz. Ktoś podpalił gmach. Próbujących gasić odgoniono karabinami.
Wtedy przez zgiełk przebiły się uderzenia dzwonu. Starzec Ignacy nie porzucił swojego obowiązku. Zaalarmowani łuną i hałasem parafianie zaczęli zbiegać się w stronę klasztoru. Nagle zajazgotał pistolet maszynowy i dzwon raptownie ucichł.
Cerkiewne kołokoły biją inaczej niż dzwony u katolików: nie buja się kielichem, tylko serce uderza o nieruchome ściany, dlatego cicho zrobiło się niemal natychmiast.
Niemcy zorientowali się, że sytuacja wymknęła się spod kontroli. Przybyłym mieszkańcom tłumaczyli, że to oni zostali zaatakowani i musieli się bronić. Kiedy bracia zakonni otrzymali polecenie kopania grobu, przez chwilę myśleli, że zostaną rozstrzelani. Dopiero po chwili zorientowali się, że brakuje wśród nich jednej osoby.
Podlaski święty
Ignacego pochowano na klasztornym cmentarzu, tuż obok dogasającego budynku, na placu przy cerkwi. Kiedy w 2003 roku biskupi prawosławni w Polsce postanowili o włączeniu Ignacego w poczet świętych, ciało wyjęto z grobu i umieszczono w głównej cerkwi monasteru. | Kiedy pasjonujemy się losami nieugiętego Quasimodo z powieści Wiktora Hugo czy stojąc w Krakowie u stóp Kościoła Mariackiego przypominamy sobie legendę o trębaczu, którego hejnał został przerwany strzałą barbarzyńcy, pamiętajmy, że Podlasie i Nadbuże też ma swoją, równie piękną historię. Może skromniejszą, ale nic w niej nie trzeba zmieniać, żeby było jeszcze ciekawiej.