- 4 nie za duże piersi z kurczaka (czyli dwie całe)
sól, pieprz, zioła, skórka cytrynowa, oliwa, masło
- kilogram małych młodych kartofli, sól, pieprz, oregano, czosnek
- łyżka masła, 200 ml śmietany 30, 50 gramów sera parmezan
- 10 średnich pieczarek, 150 gramów sera typu ricotta albo twarożku, sól, pieprz, masło
Zaczynamy od ziemniaków. O tej porze w zasadzie się nie obiera. Owszem, myje się starannie, można przetrzeć gąbką albo drucianą szczoteczką i tyle! Wybieramy albo malutkie, albo średnie i kroimy w mniejsze kawałki. Lekko solimy, hojnie nacieramy oliwą, do tego odrobina czosnku i oregano. Układamy w piecu rozgrzanym do 180 stopni. W ciągu pół godziny powinny być gotowe. Oceniamy po złotym kolorze, ale dla pewności nakłujmy jeden wykałaczką, żeby być pewnym, że środek też jest miękki.
Teraz mięso. Najlepiej oczywiście nadawać się będą piersi z kurczaka wiejskiego chowu, ich smak zdecydowanie góruje nad nudnym, nijakim i tekturowym tych biednych stworzeń, które były karmione różnymi dziwacznymi dodatkami i często Bożego świata na oczy nie widziały przez całe życie... Jeśli już jednak w kupujemy w sklepie, wolę wybierać mniejsze sztuki. Takie, że jedna na biesiadnika.
Lekko nacieramy mięso solą i pieprzem ziołowym, ziołami (może to być oregano, może to być tymianek albo szałwia, może być jakaś mieszanka gotowych ziół śródziemnomorskich) oraz - w dużej ilości! - tartą skórką cytrynową, która ma odegrać w tej kompozycji istotną rolę, dając jak najwięcej świeżości i skrapiamy oliwą. Odstawiamy na pół godziny do lodówki (kurczak błyskawicznie wchłania smaki).
Na patelni rozgrzewamy dwie łyżki masła i jedną oliwy. Zawsze do smażenia na maśle dodaję nieco oleju roślinnego. Ma on wyższą temperaturę dymienia, dzięki temu na pewno nic się nam nie przypali. Najpierw pierś kurczaka obsmażam szybko z każdej strony do zazłocenia się, potem zmniejszam ogień, przykrywam patelnię i pozwalam jeszcze przez ok. pół godziny dojrzeć mięsu w środku. Nie dłużej, nie chcemy, żeby było suche, tam się w środku ma sporo dziać.
Teraz z kolei włoski sos. Włosi mają prosty i bardzo skuteczny koncept tworzenia sosów. Po prostu mieszają ze sobą składniki, z których każdy oddzielnie jest na tyle dobry, że załatwiłby sprawę, więc na pewno nic nie może pójść źle. Potem dajemy jakąś nazwę, która brzmiałaby jak imię kucharza albo starszej pani gdzieś z Kalabrii i gotowe. Tu mamy sos Alfedo: do garnuszka wkładamy łyżkę masła, wlewamy szklankę śmietany 30, trzemy jakiś ser typu parmezan (albo taki przeleżały, już mocno twardy bursztyn, nawet lepiej...) i delikatnie mieszając, powoli, robimy z tego krem.
Drugi sos z kolei jest nieco bardziej skomplikowany. Potrzebować będziemy kilku pieczarek, które posiekamy i przesmażymy na maśle z odrobiną oliwy. Kiedy będą mięciutkie, pozwalamy im wystygnąć. Dodajemy do tego ser ricotta albo jakiś dobry twarożek wiejski, odrobinę soli, skórkę startą z jednej dużej, wcześniej starannie sparzonej we wrzątku cytryny. Przekładamy do malaksera albo bierzemy w garść ręczny blender i miksujemy. Powstaje coś, co w konsystencji przypominać będzie pesto - i to jest dobre skojarzenie. Jeśli zrobicie tego nieco więcej, możecie śmiało część przełożyć do słoiczka, zalać po wierzchu oliwą i schować do lodówki. W pilnej potrzebie możecie po prostu dodać do ugotowanego makaronu i obiad jak z dobrej włoskiej knajpy gotowy!
No i teraz komponujemy talerz. Ziemniaczki bliżej pesto grzybowo-serowego, mięso polewamy sosem Alfredo, dla dekoracji świeże zioła albo małe pomidorki, albo oliwki... I pronto, i molto bene!!! Zbigniew Smółko
Więcej przepisów znajdziesz ( TUTAJ)
Zobacz również: Przepisy Czytelników
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.