Zwykły kryminalista, Janosik czy konfident?

Opublikowano:
Autor:

Zwykły kryminalista, Janosik czy konfident? - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kultura Okradał cmentarze, pociągi i sołtysów. Czasami łupy rozdawał mieszkańcom, którzy chcieli nawet z wdzięczności podarować mu czołg. Podkreślał, że jest antykomunistą. W stanie wojennym ścigało go kilkuset ZOMO-wców i komandosi. Od kary śmierci uratowała go kula, która utkwiła idealnie między między półkulami mózgowymi. Kim naprawdę był urodzony w Radzyniu Józef Korycki?

Wiemy, że urodził się w 1933 albo 1934 roku w Radzyniu, w rodzinie robotniczej. Tu też skończył liceum i zdał maturę. Świadczy to o pewnym poziomie intelektualnym, zresztą później we wspomnieniach wielu świadków zapisał się jako osobnik niepozbawiony pewnej ogłady. Na początku lat 50. trafił do wojska, skąd jednak szybko zdezerterował. Opowiadano, że przy tej okazji uprowadził też sowieckiego pułkownika, ale akurat w ten element legendy uwierzyć dość trudno. Mimo że za czyny takie karano dość surowo, wyrok Korycki otrzymał dość łagodny i już po kilku miesiącach był na wolności.

Czy bandzior mógł być agentem UB?

Najprawdopodobniejszym rozwiązaniem zagadki jest hipoteza, oparta też na zeznaniach milicjantów i ubeków, że zobowiązał się wtedy do współpracy w przeniknięciu do grup antykomunistycznego podziemia. Coś niewątpliwie było na rzeczy, ale też dalszy przebieg wydarzeń wskazuje, że Korycki swoich obietnic wobec bezpieki nie dotrzymywał. Uwolniony zajął się w bandyterką. Była w tym pewna oryginalność.

Ile w bandycie było Janosika?

Pierwsza jego głośna akcja to był napad na Gminną Spółdzielnię w Łukowie. Taki wybór celu był dość charakterystyczny. Przez całą "karierę" Korycki unikał jak ognia napadów na osoby prywatne, sięgając z upodobaniem po państwowe i spółdzielcze (czyli w jego - wcale nieodosobnionym w tamtych czasach - mniemaniu niczyje). Typowy scenariusz polegał na tym, że napastnik (często w towarzystwie kilku kumpli, bohater tej opowieści miał bowiem duże zdolności przywódcze) uzbrojony, z granatami przy pasie, idąc środkiem wsi, wkraczał do domu sołtysa, gdzie domagał się natychmiast wydania "komunistycznych pieniędzy". Bywało, że dla podkreślenia wagi swoich słów strzelał z pistoletu w sufit. Co ciekawe, mimo że sołtysów uważał za sługusów komunistów, nigdy chyba nie sięgnął po ich prywatne mienie. Do pewnego też momentu udawało mu się uniknąć nie tylko zabójstwa, ale i poważniejszych przestępstw przeciwko zdrowiu i życiu. Bandycka "perswazja" wystarczała. W pamięci mieszkańców wsi w okolicach Międzyrzeca (a to był jego główny teren działania) przechowało się co najmniej kilka przypadków, kiedy zagrabione pieniądze rozdawał mieszkańcom, namawiając, by sobie kupili wioskowy traktor. Nie dziwi więc, że dla niektórych stał się współczesnym Janosikiem i bohaterem ludowym, pogromcą komuchów i dobroczyńcą ubogich.

Przyjemne życie celebryty

Kawał chłopa, wygadany, niestroniący od wesołych pogaduch, wypitki i towarzystwa radych z zainteresowania kobitek, budził u wielu sympatię. Dlatego też przez długie lata mógł liczyć na wsparcie ludności, która dostarczała mu żywności a także wyciąganej z powojennych kryjówek broni i amunicji. Raz podobno zaoferowano mu w pełni sprawny, ukryty w jakiejś stodole, czołg T-34. Nie wziął, amunicji nie było... Oprócz wykopanych w lesie ziemianek przeważnie nocował u - bardzo zdaje się z tego faktu zadowolonych - panien i wdówek.

Więzienny wzór cnót wszelakich

Oczywiście nie obyło się bez wpadek. Już po pierwszej akcji w Łukowie Koryckiego skazano, ale znowuż szybko wyszedł na wolność. Był to zresztą pewien fenomen. Na wolności nieokiełznany wolny duch, po trafieniu za kratki zmieniał się w potulnego baranka. Wzorowy więzień, chętny do prac społecznych, mający korzystny wpływa na współosadzonych, sumienne płacone z więziennych oszczędności alimenty - raporty sporządzane przez służbę więzienną o Koryckim przypominają laurki. Odsiadywał w ten sposób niezbędne minimum, po czym na wniosek naczelnika więzienia wychodził przedterminowo. Potem nawet przez kilka miesięcy próbował wieść nudne życie, raz nawet zatrudniono go jako konwojenta pieniędzy (wzorowy pracownik, nic nie zginęło!!!), ale natura wzywała wilka do lasu.

Wróg publiczny

Po raz ostatni mury kryminału w Chełmie opuścił w październiku 1979 roku. Zaraz potem swoją modą obrobił sołtysów w Hołownie i Żeszczynce. Znalazł też nową niszę rynkową: okradanie pociągów na stacji przeładunkowej w Łukowie. W czasie jednej z akcji doszło do tragedii. W pustym rzekomo wagonie spał młodzieniec, któremu ojciec powierzył misję pilnowania przed złodziejami zdobytych z trudem worków z cementem. Dzieciak krzyknął "Stój, milicja!". Korycki przekonany, że wpadł w zasadzkę, wygarnął z pepeszy. Chłopak zginął na miejscu. Od tego czasu nie było już mowy o żadnej pobłażliwości. Stał się wrogiem publicznym numer jeden. W czasie jednej z obław znowu dochodzi do strzelaniny - rannych zostaje dwóch milicjantów. Od tego momentu stało się jasne, że sprawa idzie o życie.

Z tego okresu pochodzą też informacje, że z powodów, nazwijmy to patriotycznych, po wprowadzeniu stanu wojennego przymierzał się do reaktywacji partyzantki i chciał wysadzić w powietrze wożący sowieckich wojskowych pociąg "Mitropa", ale trudno ocenić, na ile było to wszystko serio.

Zaciśnięta pętla

14 maja 1982 roku obława zacisnęła się w okolicach wsi Misie koło Międzyrzeca. Takich operacji nie widziano w okolicy od kilkudziesięciu lat. Kilkuset ZOMO-wców, pluton specjalny, milicjanci, komandosi, nad miastem latały nawet helikoptery. Istnieją dwie wersje co do tego, co się ostatecznie wydarzyło. Wedle pierwszej z nich Korycki miał zostać postrzelony przez komandosa, wedle drugiej, nie chcąc bez sensu zabijać sam strzelił sobie w głowę z nagana. Ciężko ranny został odwieziony do szpitala w Międzyrzecu, gdzie przeprowadzono operację. Paradoksalnie, kula, która utkwiła cudem między półkulami mózgu, uratowała mu życie. Częściowo sparaliżowany nie mógł stanąć przed sądem, który miał dla niego niewątpliwie tylko jeden wyrok. Potem przewieziono go do Warszawy. W więziennym szpitalu uczyniono wiele, by nie wrócił do zdrowia. Przy życiu utrzymywała go tylko lojalność więziennej subkultury, dla której był niekwestionowanym autorytetem. Grypsujący wykonywali przy nim nawet prace pielęgniarskie, co zwykle było nie do pomyślenia. Nie jest znana data jego śmierci (być może nawet w 1986 roku) ani miejsce pochówku. Wedle niepewnych informacji dokonał się w rodzinnym Radzyniu.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE