Jadalny papier ryżowy to fantastyczny wynalazek. Kalorii tyle co nic, glutenu i cholesterolu (ponoć, nie wiem, nie znam się...) wcale. Niesłychanie prosty w kucharskiej obsłudze. Starczy albo na chwilę namoczyć albo nawet tylko posmarować czymś mokrym i można robić z niego rozmaite cudeńka na słono i słodko. Dziś proponuję Państwu najpopularniejszy azjatycki (najbardziej chyba wietnamski, ale nie tylko) fast food, czyli sajgonki. Takie mikrogołąbki tylko nie w kapuście a w papierze właśnie. Śmiało. Uda się na pewno.
Dla czterech osób
16 arkuszy papieru ryżowego
Farsz:
średnia cebula
marchewka
300 gram mielonej łopatki (albo 500 gram boczniaków)
50 gram surowego makaronu ryżowego (po ugotowaniu będzie 150)
sól, pieprz, czosnek, imbir, kolendra, papryka
Sos słodko-kwaśny:
3 łyżeczki cukru pudru
woda,
dwa ząbki czosnku
dwie pikantne papryczki
dwie łyżki sosu sojowego
dwie łyżki soku z limonki albo octu ryżowego
liście kolendry
Zaczynamy od zakupu papieru ryżowego. Jest już dość łatwo dostępny, w większości popularnych sieciówek i dyskontów chyba po prostu w ciągłej sprzedaży. Nie chcę wpuszczać Łaskawych Państwa w koszty, ale nie kupujcie najtańszego. W paczce jest zwykle ok. 36 arkusików o średnicy 20-22 cm. Wystarczy, żeby sześć osób najadło się po kokardkę.
Teraz przygotowanie farszu. Oczywiście jest tu miejsce na Waszą własną kreatywność, sajgonki można zrobić bardzo rozmaite. Zacznijmy od przesmażenia na oleju posiekanej cebuli. Dodajemy do niej startą marchewkę i mielone mięso (najczęściej używam łopatki). Jeśli karmimy wegetarian, możemy zastąpić je boczniakami albo większą ilością grzybków mun. Do tego zmiażdżony czosnek i posiekany jak najdrobniej kawałek imbiru. Wszystko smażymy razem przez kwadrans aż przestanie być surowe. Ostatnim składnikiem naszego farszu jest, przygotowany zgodnie z instrukcją na opakowaniu (zalać osolonym wrzątkiem, zaczekać 2 minuty, odlać, posiekać) makaron ryżowy. Dodajemy go drobno posiekany. Wszystko mieszamy razem, przyprawiamy, smażymy jeszcze pięć minut. Wyłączamy palnik i dodajemy jeszcze trochę liści świeżej kolendry albo natkę pietruszki. Pozwalamy wystygnąć.
Teraz zabawa w zawijanie. Do dużego talerza wlewamy wrzątek. Bierzemy arkusz papieru i na chwilę zanurzamy go w wodzie. Dosłownie kilka sekund: ma zrobić się elastyczny i przeźroczysty. Uważamy, żeby nam się nie posklejał. Przekładamy go na lekko wilgotną (żeby nie przywarły) deskę albo talerz i formujemy gołąbki. Mają być nieco bardziej smukłe niż nasze tradycyjne. I tak sztuka po sztuce. Układając pilnujmy, żeby nie stykały się ze sobą, bo gotowe się posklejać.
Sajgonki smażymy na patelni z grubym dnem na mocno rozgrzanym oleju roślinnym przez około 2 minuty z każdej strony. Nie boimy się użyć większej ilości tłuszczu - zabiorą go tylko tyle, ile będzie trzeba. Jeśli w jakiś szczególny sposób chcemy ograniczyć kalorie, to możemy ugotować je na parze.
Sajgonki można podawać w towarzystwie jakiejś sałatki z azjatyckim twistem, ale zupełnie niezbędnym dodatkiem jest sos. Owszem, można kupić sobie gotowy słodko-kwaśny chilli, ale na pewno lepszy możemy zrobić w domu. Proporcje "na oko" i "zdrowy rozum": Zaczynamy od rozpuszczenia w kilku łyżkach ciepłej wody trzech łyżeczek cukru pudru. Do tego dorzucamy dwa roztarte z solą ząbki czosnku, posiekane dwie pikantne papryczki (jeżeli chcemy mniej pikantny to usuwamy pestki), posiekanej kolendry, łyżki sosu rybnego (osobiście nie przepadam i zastępuję jasnym sosem sojowym) oraz czymś kwaśnym: może być to ocet ryżowy a może być np. sok z limonki. W razie potrzeby dosalamy i odstawiamy na kwadrans. Można przechowywać w słoiku tydzień w lodówce. Zbigniew Smółko
Więcej przepisów znajdziesz ( TUTAJ)
Zobacz również: Przepisy Czytelników
Komentarze (0)