Czasem namawiam tu Łaskawych Państwa na jakieś egzotyczne cuda-cudeńka wymyślone przez jakichś poczciwców mieszkających tysiące kilometrów stąd. Uwielbiam nowe, nieodkryte dotychczas smaki, przyprawy, sposoby gotowania oraz nieoczywiste połączenia. Ale największą frajdę dają mi próby zrobienia czegoś szczególnego z dań i receptur, które przywykliśmy traktować jak, czasem przynudnawe dziedzictwo przodków.
Ot, kartoflanka. Zapewne polubiłaby się np. z okrasą ze skwarek, ale my przygotujemy ją w wersji wegetariańskiej, taką, jaką jadali dziadkowie.
Wywar: 2 marchewki, pietruszka, przypalona cebula, pół selera, liść laurowy, ziele angielskie, sól
kminek, czarny pieprz, lubczyk
dwie cebule
pół kilograma obranych kartofli
szklanka mleka
na wydaniu
twaróg, może być wędzony
Najpierw wywar. Będzie w nim marchewka, pietruszka, seler korzeniowy, przypalona - choćby nad palnikiem gazowym - cebula, ziele angielskie, liść laurowy, parę liści lubczyku, jeśli tylko mamy go pod ręką, nieco soli (zawsze się zdąży...) oraz najważniejszy składnik każdego porządnego rosołu: czas. Kochani, ja wiem, że proszę o wiele. Wiem, że kostka rosołowa czasem się przydaje. Ale, jeśli tylko możecie, pozwólcie temu wywarowi postać na maleńkim ogniu przez noc. Tak, żeby zredukował się mniej-więcej o połowę. Ale to naprawdę robi różnicę. Na koniec warzywa oczywiście wyrzucamy, nie ma w nich już nic dobrego.
Na dnie garnka rozsypujemy pół płaskiej łyżeczki kminku i tyleż grubo potłuczonego czarnego pieprzu. Na sucho podgrzewamy, aż poczujemy wszystkie aromaty. Dzięki tej procedurze zawsze wyciągniemy z przypraw to, co najlepsze. Teraz dopiero odrobina oleju. Na nią wrzucamy sporą garść pokrojonej w piórka cebuli. Podsmażamy, mieszając, aż złapie złoty kolor. Jak w jednym czy drugim miejscu nam to złoto wpadnie w brąz - nie ma powodu do zmartwienia. Cebula zrobi się słodka, a nawet nieco orzechowa. Teraz pokrojone w kostkę kartofle. Przez chwilę smażymy razem, pozwalamy im okleić się z każdej strony aromatem oleju i cebuli i zalewamy wywarem. Tyle, żeby wszystko przykryło i jeszcze trochę.
Powolutku gotujemy. Po dziesięciu minutach kolejny krok: nie ma porządnej kartoflanki bez szklanki mleka (a jak chcemy, to możemy i trochę słodkiej śmietany dodać, a co...). Teraz jeszcze chwila. Nie chcemy, żeby kartofle nam się zupełnie rozpadły, lubię, kiedy pozostają w zwartych kawałkach. Możemy je jeszcze raz przyprawić - troszeczkę gałki muszkatołowej, może pieprzu ziołowego... Z solą nadzwyczaj ostrożnie: na wydaniu możemy dodać trochę dodatków. Zupę wlewamy do talerzy, kartofle układamy na środku, a na nich to, co nam przyjdzie do głowy. Moim ulubionym kartoflankowym "twistem" jest, łatwo dostępny nawet w popularnych dyskontach, wędzony twaróg. Jeżeli komuś jeszcze mało doznań, to może spróbować podkręcić smak np. kawałkiem wędzonej ryby.
Zupę ze zdjęcia ugotowaliśmy razem z grupą warsztatową cudownych, kreatywnych młodych ludzi z Radzynia Podlaskiego, razem z którymi, pod opieką Radzyńskiego Ośrodka Kultury, realizujemy program poznawania tutejszej historii i tradycji, także kulinarnych. Kuchnią dowodził arcymistrz Michał Kiewel.
Zbigniew Smółko
Więcej przepisów znajdziesz ( TUTAJ)
Zobacz również: Przepisy Czytelników
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.